sobota, 1 listopada 2014

Szymon Sokołowski: Osoba zmarła już nie może się obronić, już nic nie może. To ja muszę przygotować to ciało godnie.

Wiadomo, że czasem mam momenty zastanowienia. Kiedy przygotowuję osobę w podobnym wieku do mojego, zastanawiam się, ile warte jest życie. Przez moją pracę uświadomiłem sobie, iż poza narodzinami możemy być pewni jedynie tego, że kiedyś odejdziemy. Wspomnienia, jakie zostawimy po sobie, zależą od nas, pora śmierci natomiast nie - mówi Szymon Sokołowski. Ma 22 lata i zajmuje się balsamacją i makijażem zwłok.
Miałeś piętnaście lat, kiedy zacząłeś pracować w zakładzie pogrzebowym. Co cię do tego skłoniło?
- Byłem lektorem w kościele i często uczestniczyłem w pogrzebach. Widziałem trumnę oraz rodzinę osoby zmarłej, ale zawsze nurtowało mnie, co jest pomiędzy. Pogrzeb to nie jest wesele, które przygotowuje się dwa lata wcześniej. Rodzina przekazuje ciało osoby zmarłej, z którą spędziła część życia i która wiele dla niej znaczyła, jakiejś firmie i nie wie, co ją spotka. Musi mieć zaufanie, że ta osoba zostanie odpowiednio przygotowana.
Kościelny akurat otworzył firmę pogrzebową, więc go poprosiłem, żeby zabrał mnie ze sobą do prosektorium, gdzie ciało nieboszczyka jest przygotowywane. Najpierw osobę zmarłą ogolił, wypielęgnował paznokcie u dłoni, umył ciało i zaczął ubierać. Za pierwszym razem stałem z daleka, pomogłem mu tylko unieść ciało. Za drugim miałem już na sobie kitel lekarski, na który zakłada się fartuch jednorazowy, rękawiczki, maskę i przygotowywałem ciało samodzielnie.
Co czułeś, kiedy po raz pierwszy musiałeś dotknąć zmarłego?
- Z jednej strony ciekawość, a z drugiej strach, bo wcześniej widziałem zmarłych tylko w trumnie, lecz tym razem miałem dotknąć czyjejś zimnej ręki... Wiedziałem, że ten mężczyzna nie żyje, a ciało jest materią bez duszy, ale podświadomość pracuje. Nieraz oglądałem horrory i bałem się, żeby nic nie drgnęło.
Na wsiach czasami rodzina prosi, żeby przyjechać i przygotować zmarłego w domu, bo na przykład chcą, żeby dziadek został tam do momentu pogrzebu. Ciało jest jeszcze ciepłe, jak się je ubiera, i czasem mięsień się skurcza albo schodzi z niego powietrze, jakby ktoś oddawał ostatni dech. Jednak teraz, po tylu latach pracy w tej branży, wiem, że jest to normalne.
Koledzy z liceum nie dziwili się, że pracujesz w domu pogrzebowym?
- Nigdy nie ukrywałem tego, co robię, bo wydaje mi się to normalne i chcę, żeby ktoś akceptował mnie takiego, jakim jestem. Niedaleko szkoły był kościół i jak kondukt żałobny wyjeżdżał, to koledzy czasem żartowali: „Dlaczego ciebie tam nie ma?”. Jednak raczej wzbudzałem zainteresowanie i w pewnym momencie prosili: „No, ale powiedz, jak to jest?”. Albo pytali mnie o stereotypy: „Czy to prawda, że zmarłym łamie się kości?”. Nie jest to praca w biurze, gdzie codziennie robi się to samo i po ośmiu godzinach wraca się do domu. Tutaj każdy przypadek, rodzina, podejście do osoby zmarłej jest inne. Nieważne, czy osoba była biedna czy bardzo dobrze zarabiała, na każdego przyjdzie moment.
Skąd wziął się stereotyp, że zmarłym łamie się kości?
- Po śmierci krew nie krąży, mięśnie zastają się i ciało zaczyna się robić sztywne. Powstają takie zakwasy, że nie można rozprostować zmarłemu ręki. Ale wystarczy kilka razy poruszyć ramieniem i z powrotem jest luźna. Gdy ktoś mnie pyta, czy to jest łamanie kości, to proszę, żeby mi spróbował złamać kość.

Po liceum zacząłeś pracować w domu pogrzebowym. Czy to była dla ciebie duża zmiana?
- W mojej pierwszej pracy mieliśmy 70 osób w ciągu roku, w drugiej 30 na miesiąc, był to skok na naprawdę głęboką wodę. Tam jeden pracownik odbył wcześniej szkolenie z kosmetyki i czasowej konserwacji ciała. Potrafił tak pomalować fioletową twarz, że wyglądała naturalnie i nie było widać plam opadowych, które zaczynają się pojawiać już godzinę po śmierci. Obserwując go, miałem pewność, że chcę to robić. Później sam poszedłem na ten kurs i byłem w szoku, ile można zrobić z osobą zmarłą. Przez cztery miesiące uczyliśmy się intensywnie techniki balsamowania i makijażu. Kosmetyki dla nieboszczyków są dużo odporniejsze, bo jeżeli umalujemy zmarłego i włożymy go do chłodni, gdzie są trzy stopnie, a następnie wyjmiemy na zewnątrz, to normalny makijaż by się rozmazał.
Dla mnie to wszystko było niesamowite, bo tak naprawdę samą odzież potrafi nałożyć każdy, trzeba tylko chwycić osobę zmarłą w odpowiednim miejscu za biodro, za nogę, żeby ciało było nam poddane. Na przykład jak zakładam koszulę, to najpierw muszę nałożyć ją na ręce i barki, żeby była ładnie ułożona, a potem wystarczy przełożyć przez głowę. Kobieta twojej postury mogłaby ubrać pana, który waży nawet sto kilogramów.
Nigdy nie chciałeś robić nic innego?
- Zawsze śmieję się, że mdleję na widok krwi, więc nie mógłbym być lekarzem. Teraz moja praca naprawdę sprawia mi satysfakcję. Na pewno może wydać się dziwne, że z przyjemnością jadę do prosektorium, myśląc, że to będzie fajny dzień pracy. Ale jednak tak jest. Nie pracuję na co dzień w żadnym prosektorium, tylko jadę tam, gdzie mnie potrzebują. Często zastępuję kolegów w branży.
Nie miałeś w swojej pracy momentów załamania?
- Pamiętam dziewięcioletnią dziewczynkę, którą zabraliśmy ze szpitala, gdzie umarła na sepsę. Rodzina chciała, aby na jej twarzy nie było widać oznak bólu, żeby wyglądała, jakby spała. Widok tej rodziny i dziewczynki bardzo mnie dotknął. Gdy przygotowywaliśmy jej ciało z kolegą w prosektorium, pomyślałem, że czas zakończyć tę misję. Dziewczynkę ubraliśmy w sukienkę komunijną, założyliśmy jej białe rajstopki, białe buciki, zapletliśmy warkoczyk i pod prawą rękę włożyliśmy jej ulubionego misia. Pamiętam to do dziś. Przyszedł moment pożegnania i stanąłem z boku, żeby zobaczyć, jak rodzina zachowa się przy zmarłej. Bałem się, że rodzice będą na głos rozpaczać, ale gdy zbliżali się do trumny, cierpienie z nich schodziło. W końcu ze spokojem stanęli przy trumnie. Tata wziął córkę za rękę, mama głaskała ją po głowie. Już wiedziałem, że ona wyglądała tak, jak chcieli.
Pewien czas po pogrzebie rodzice dziewczynki przyszli do naszego domu pogrzebowego, żeby podziękować, że ich córka tamtego dnia wyglądała pięknie. Wtedy właśnie sobie uświadomiłem, że robię coś dobrego.
Czy ta praca jest dla ciebie misją?
- W pewnym sensie tak. Jest to bardzo specyficzny rodzaj pracy, bo robimy coś dla ludzi pierwszy i ostatni raz. Trzeba włożyć w to całe swoje serce, żeby pomóc rodzinie pożegnać się ze zmarłym. Ostatnio koledze mojej znajomej powiedzieli w domu pogrzebowym, że nie może zobaczyć zmarłej żony, bo jej ciało jest w złym stanie. „Dobrze, skoro tak, to nie otwierajmy trumny” - zgodził się. Od tamtej pory minęło kilka miesięcy i mąż zmarłej do tej pory nie może sobie darować, że nie pożegnał się z nią po raz ostatni. I to tylko dlatego, że dom pogrzebowy nie był w stanie przygotować jej odpowiednio.
Śmierć da się oswoić?
- Śmierć to na pewno pewnego rodzaju tajemnica, bo nie wiemy, co dzieje się ze zmarłym w momencie odejścia. Staram się podejść do osoby zmarłej jak najbardziej profesjonalnie. Jak miałem szkolenia, to mnie uczyli: „Szanuj osobę zmarłą, jak sam chciałbyś być szanowany”. Wchodząc do prosektorium i patrząc na nią, nie rozmyślam nad tym, dlaczego umarła. Czemu tak wcześnie? Jak żyła? Co robiła? Zaczynam się zastanawiać, co mam przy tej osobie zrobić, żeby wyglądała jak najlepiej. Czasami zdarza się, że rodziny przynoszą zdjęcia i mówią, że chcieliby, żeby osoba zmarła wyglądała jak za życia. Często jednak dostaję zlecenie i nie mam możliwości porozmawiania z rodziną, chociaż to by mi bardzo pomogło. Wtedy muszę improwizować. Jak umyję zmarłemu włosy i zaczynam je suszyć, to nigdy nie używam szczotki, bo kiedy układam je ręką, to mniej więcej widzę, gdzie był przedziałek i jak układała się grzywka. Zawsze byłem zdania, że jeśli jakaś babcia co niedzielę do kościoła malowała usta na czerwono albo ubierała się elegancko, to dlaczego idąc w ostatnią drogę, nie może wyglądać tak, jak wyglądała zawsze?
Wiadomo, że czasem mam momenty zastanowienia. Kiedy przygotowuję osobę w podobnym wieku do mojego, zastanawiam się, ile warte jest życie. Przez moją pracę uświadomiłem sobie, iż poza narodzinami możemy być pewni jedynie tego, że kiedyś odejdziemy. Wspomnienia, jakie zostawimy po sobie, zależą od nas, pora śmierci natomiast nie.
W jakim stanie było najgorsze ciało, jakie przygotowywałeś?
- Ciało, które przez kilka miesięcy leżało w wodzie. Był to już daleko posunięty rozkład i nie było nawet do rozpoznania przez rodzinę. Przy takim ciele nie da się wiele zrobić. Mogłem je zabezpieczyć i usunąć przykry zapach.
Bardzo źle pachniało?
- Wyobraź sobie, że kładziesz kawałek mięsa na kaloryferze i czekasz trzy tygodnie, żeby zobaczyć, co się z nim stanie. Za jakiś czas będzie duże, zielone i będzie śmierdzieć.
Nie miałeś ochoty stamtąd wyjść?
- A co miałem powiedzieć rodzinie: „Państwo sobie zrobią sami?”. Musiałem je przygotować na tyle, na ile jest to możliwe, i wydać je bliskim. Takie ciało najlepiej poddać procesowi balsamacji, który powstrzymuje proces rozkładu, oraz konserwuje ciało na jakiś czas. Wtedy nie wydziela przykrych zapachów.
Jak wygląda proces balsamacji?
- Wpinamy się w tętnicę, żeby wtłoczyć płyn konserwujący, a poprzez żyły odciągamy krew. Do płynów mogę dodać esencję, żeby ciało pachniało np. truskawkami, malinami, brzoskwiniami. Gdy wtłaczam płyn, rozmasowuję ciało, żeby drenaż był lepszy. Po śmierci w sposób naturalny nasze ciało wysycha i zaczynają się w nim gromadzić bakterie. Balsamacja przywraca naturalne rysy twarzy i koloryt, osoba zmarła wygląda tak, jakby spała.
Wszyscy mówią: „Robaki i tak cię zjedzą”. To nieprawda, bo po balsamacji ciało nie będzie się rozkładało, nie będzie przykrych zapachów ani larw, tylko po jakimś czasie zacznie wysychać i obróci się w proch.
 Kiedy na wsiach osoby zmarłe leżą trzy dni w domu, to proces rozkładu postępuje szybko. Raz wezwali mnie, bo ciało leżało w pokoju dwa dni w wysokiej temperaturze i już twarz zmarłego napuchła oraz korpus zaczął pęcznieć od gazów. Mało guzików u koszuli mu nie pourywało. Wtedy zrobiłem balsamację, żeby ten proces zatrzymać. Cofnąć procesu już się nie da.


Na wsiach przygotowujesz ciało przy rodzinie?
- Jeżeli rodzina sobie życzy, żeby być przy procesie przygotowania, to wtedy jak najbardziej. Kiedy nie chce na to patrzeć, to zamykam drzwi za sobą i otwieram moją magiczną walizkę ze sprzętem.
Masz tylko jedną walizkę?
- Jedna to podstawowa walizka, w której trzymam kosmetyki i chemię pogrzebową - płyny do dezynfekcji, konserwujące, zabezpieczające miejsca po odleżynach, różne kleje do klejenia ran, woski do rekonstrukcji skóry, odtłuszczacze skóry, żeby nałożyć makijaż, suszarkę, szczotki, pędzle. Druga walizka jest większa, korzystam z niej, kiedy wykonuję balsamację. Mam w niej płyny do balsamacji - innych płynów używamy do jasnej i ciemnej karnacji, innych do ciał, które są po żółtaczce czy do osób zakażonych chorobami zakaźnymi. Trzymam w niej też płyny, które rozpuszczają skrzepy albo które wpuszczam do ciała, żeby zabalsamować trzewia. Do tego mam w niej pompy do balsamacji, zbiorniki, do których odciągam krew, oraz narzędzia - skalpele, separatory, zaciski, kaniule.
Co musisz naciąć?
- Muszę naciąć tętnicę udową bądź szyjną, żeby dostać się do głównego naczynia krwionośnego i wtłoczyć płyn w tętnicę. W przypadku ciał po sekcji zwłok to wygląda inaczej. Ciało trzeba od nowa otworzyć, wyjąć wnętrzności i od środka szukać tętnic. Następnie oddzielnie wprowadzam płyny w lewą i prawą część twarzy, lewą i prawą rękę, lewą i prawą nogę.
Zdarza się, że twarz zmarłego zdradza, jakie były jego ostatnie chwile?
- Na twarzy osoby, która umarła we śnie, pojawia się spokój. Jeśli ktoś zmarł nagle, to twarz inaczej się układa, widać na niej cierpienie. Czasem powieki są niedomknięte i można się domyśleć, że ta osoba w chwili śmierci miała otwarte oczy, więc musiało coś temu towarzyszyć.
Czasem rodzina sama próbuje zamknąć zmarłemu oczy. Kiedyś byłem w domu nieboszczyka na wsi i rodzina położyła na jego oczach monety, żeby się zamknęły. My, profesjonaliści, potrafimy je zamknąć w inny sposób, ale życzenie rodziny jest dla mnie najważniejsze. Pojechaliśmy z kolegą do zakładu po trumnę, wróciliśmy do tej rodziny i na jednym oku nie było już monety. Potem się okazało, że brat zmarłego zabrał ją, żeby kupić wino.
Jesteś w stanie sprawić, żeby na twarzy zmarłego pojawił się uśmiech?
- Jest coś takiego jak wypełniacze tkankowe, to działa jak botoks, i możemy nimi wypełnić usta lub oko. Jeżeli ciało wysycha, to twarz jest zapadnięta i oczodoły są bardzo widoczne. Wtedy wypełniamy je, żeby tego nie było widać. Poza tym możemy modelować twarz zmarłego. Są specjalne kremy, które się nakłada, żeby twarz była elastyczna, i jesteśmy w stanie ułożyć usta tak, by wyglądały naturalnie. Co rusz na rynku pojawia się nowa chemia. Jakiś czas temu ukazał się krem do redukowania zmarszczek osobom zmarłym. Nakłada się go im na twarz i specjalnym przyrządem rozmasowuje się skórę pod wysoką temperaturą. Wtedy te zmarszczki naprawdę się redukują.
Oczywiście najtrudniej jest zrobić rekonstrukcję, dlatego często firmy pogrzebowe wolą, żeby rodzina w takim wypadku nie otwierała trumny. Kiedyś miałem zmarłego z rozległymi ranami - na twarzy brakowało części naskórka i czaszka była popękana. Żeby twarz doprowadzić do naturalnego wyglądu, musiałem użyć specjalnych klejów do kości i skóry. Następnie na to nałożyłem woski, żeby nie było widać ubytków. Czasami można też zrobić przeszczepy skóry z innych części ciała na twarz.
Czy w Polsce dużo osób robi balsamację zwłok?
- W Polsce balsamacja wciąż jest mało popularna, bo branża pogrzebowa rzadko informuje ludzi o tej możliwości. W 2009 roku powstało Polskie Centrum Balsamacji i Tanatokosmetologii Adam Ragiel, gdzie przygotowują do zawodu, i do tej pory uprawnienia zdobyło około 60 osób. Niestety w województwie mazowieckim tylko około 20 proc. firm pogrzebowych potrafi przygotować ciało odpowiednio.
Jest to dziwna branża. Mamy piękne domy pogrzebowe, karawany, kaplice, namioty, nagłośnienia, kwiaty, ale od końca lat 50., kiedy uchwalono ustawę dotyczącą osób zmarłych, nie zmienił się sposób przygotowania zwłok. Firmy zatrudniają osoby bez szkoleń, które za 1500 złotych miesięcznie nałożą na zmarłego odzież i wsadzą do trumny. Pracownicy często nie potrafią nawet zamknąć ust osoby zmarłej, i przez to wygląda na zdziwioną. Tymczasem zabalsamowanie zwłok nie jest drogie, ceny zaczynają się od 300 zł.
Na Zachodzie wygląda to inaczej?
- W Stanach praktycznie każde ciało jest balsamowane, żeby było sterylne, i zawsze robi się rekonstrukcje po wypadkach. W Niemczech też ciała są starannie przygotowywane. W Polsce ludzie nie są świadomi, co można zrobić, bo śmierć jest tematem tabu. Nigdy nie mówi się na temat śmierci, pogrzeb się kończy i staramy się o tym zapomnieć.
Balsamowałeś ciało jakiegoś znajomego?
- Przygotowywałem moich dziadków do pogrzebu, bo już wtedy zajmowałem się tym profesjonalnie. Zmarli w odstępie roku. Powiedziałem rodzinie, że zajmę się organizacją pogrzebu, począwszy od przygotowania ciała, poprzez organizację mszy i miejsca na cmentarzu.
Nie wiem dlaczego, ale miałem spokój, że to ja się tym ciałem zajmuję, bo wiedziałem, że zrobię to profesjonalnie. Babcia była bialutka, nigdy nie nosiła makijażu, więc miała nałożony tylko krem, żeby ładnie była nawilżona. Dziadek zawsze miał włosy na bok i też je tak ułożyłem. Wiadomo, że nie patrzyłem na nich jak na inne osoby, których historii nie znam. Mieszkałem z moimi dziadkami przez dwadzieścia lat, cały czas mi towarzyszyli i nie da się wyłączyć uczuć, ale pomimo wszystko byłem szczęśliwy, że to ja ich przygotowywałem.
Czy pracując w tej branży, zauważasz, że są okresy, gdy jest więcej zgonów?
- W ciągu wakacji trafia do mnie dużo osób, które zginęły w wypadkach, np. utopiły się. Wrzesień jest spokojniejszy, ludzie są naładowani pozytywną energią, wszystko sobie układają i potem przychodzi październik. Razem z jesienią pojawia się chandra i ludzie zaczynają popełniać samobójstwa. Najwięcej osób się wiesza.

Czy widać jest bruzdę po powieszeniu?
- Wszystko zależy od tego, jak ta osoba zmarła się powiesi i jak ta bruzda się układa. Czy ktoś powiesił się na linie, sznurku, żyłce, a może na pasku? Często rodziny nie mówią otwarcie, że ktoś popełnił samobójstwo, i proszą: „Niech pan zrobi tak, żeby nie było widać”. Czasami wystarczy zapiąć koszulę u mężczyzny i ta bruzda pod nią znika. Jeśli ślad jest wysoko, to należy zrobić elementy rekonstrukcji. Musimy nałożyć na skórę wosk, na to inny kosmetyk, który wyrówna koloryt.
Czy rodzina zmarłego miewa inne nietypowe prośby?
- Często ludzie proszą, żeby do trumny włożyć różne rzeczy. Mogą to być papierosy, wódka, książki, laska, którą podpierał się zmarły. Ostatnio wkładałem radyjko, bo jak usłyszałem: „Babcia zawsze miała je przy sobie”.
Zdarzają się też sprawdziany. Kiedyś jeden pan włożył w kieszeń marynarki swojego taty sto złotych. Wiedziałem, że banknot tam jest, bo jak przygotowuje się ciało, to zagląda się w każdą kieszeń. Czasami rodzina włoży tam różaniec, który powinniśmy zapleść wokół ręki. Na pożegnaniu ten pan pierwsze, co zrobił, to włożył rękę do kieszeni, żeby zobaczyć, czy banknot znajduje się w środku. „OK, tak miało być” - powiedział i go schował.
Dla mnie to jest dziwne, żeby w takim momencie sprawdzać, czy jesteś uczciwy. A jak twoim zdaniem Polacy przeżywają żałobę?
- Niektórzy przychodzą do prosektorium i pokazują smutek, a inni potrafią powiedzieć: „A, on całe życie był dla rodziny niedobry”. Zdarza się, że ludzie nie chcą chować osoby zmarłej: „On nigdy mi nie pomógł i nie było go przy mnie, kiedy go potrzebowałem” - tłumaczą. Nie chciałbym tak zostać kiedyś potraktowany.
Wydaje mi się, że wiele osób w Polsce bardzo dużo rzeczy robi na pokaz. Palimy papierosa pod kościołem, a jak zbliża się znajomy, to zaczynamy udawać, że jesteśmy przybici. Sąsiad miał dębową trumnę, to ja jeszcze dorzucę złotą koronkę. Sąsiadka postawiła grób z kamienia, więc ja kostkę dołożę, żeby było lepiej. Przychodzi 1 listopada i wszyscy idą na cmentarz, żeby grób tonął w zniczach i wyglądał ładniej niż ten obok.
Czy twoja praca nie śniła ci się po nocach?
- Kiedyś mi się przyśniło, że osoba zmarła obudziła się w czasie przygotowywania. Oczywiście nigdy nie miałem czegoś takiego, bo by mnie tu nie było. Poza tym jest we mnie spokój, bo ja nic złego nie robię. Nie bezczeszczę ciała, tylko stoję na jego straży. Osoba zmarła już nie może się obronić, już nic nie może. To ja muszę przygotować to ciało godnie i odpowiednio.

Szymon Sokołowski. Rocznik '92. Ukończył Liceum Ogólnokształcące w Tłuszczu. Był lektorem w parafii w Postoliskach i od 15. roku życia zaczął pracować przy osobach zmarłych. Po ukończeniu liceum pracował w domu pogrzebowym w Markach. W 2012 r. rozpoczął szkolenia w Polskim Centrum Balsamacji i Tanatokosmetologii Adam Ragiel z zakresu techniki balsamacji zwłok oraz techniki sekcji zwłok anatomopatologicznych i sądowo-lekarskich.
Wywiad ukazał się w "Weekendzie" na gazeta.pl