sobota, 13 lutego 2016

Polka, która ukończyła szkołę rabinów. "Matka mnie ochrzciła, dla mojego bezpieczeństwa"

Miriam Gonczarska pracuje w Nowym Jorku jako osoba duchowna w szkole dla dziewcząt z ortodoksyjnych domów. Nam opowiada o tym, jak odkrywała, że jest Żydówką, czego dowiedziała się o przeszłości swojej rodziny i jak uczyła się rozmawiać z Bogiem. - W mojej religii musi być możliwość zadawania pytań - mówi.
Jako pierwsza polska Żydówka skończyłaś szkołę rabinacką Maharat w Nowym Jorku. Skąd ten pomysł?
- Mam poczucie, że w judaizmie tak naprawdę jest jedno przykazanie: wiedza. Nie mogę cofnąć czasu, nie mogę powstrzymać Holokaustu, ani porozmawiać z dziadkami, ale mogę się uczyć. Dzięki temu, że czytałam pisma rabinów i mieszkam w chasydzkiej dzielnicy w Nowym Jorku, dowiedziałam się bardzo dużo nie tylko o tradycji żydowskiej, ale też o tym, jak żyło pokolenie moich dziadków. Ta wiedza otworzyła mi drzwi do rozumienia nie tylko ich i mojego ojca, ale też mnie samej.
Maharat oznacza tyle co Przywództwo Halachiczne, Duszpasterskie i Toraniczne. Urodziłam się w Polsce, w kraju, który przed moim urodzeniem był stolicą żydowskiej edukacji, jednak ja już wyrastałam na „pustyni”. Dzisiaj, chociaż już dużo wiem, nadal czuję niedosyt.
Trudno było zostać praktykującą Żydówką w Polsce w czasach komunizmu?
- Dostęp do tradycji żydowskiej w powojennej Polsce był bardzo ograniczony. Komuniści tolerowali środowiska świeckie, po wojnie powstało Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów Polskich i ludność żydowska była traktowana dobrze jako mniejszość etniczna i narodowa. Do 1968 roku nawet w mniejszych miastach były kluby dyskusyjne, powstawały teatry w jidysz i istniały szkoły żydowskie. O ile życie kulturalne było obecne, to religijne praktycznie nie istniało.
Niektórzy Żydzi asymilowali się, a inni chcieli być praktykujący, ale było to bardzo trudne. W czasach stalinowskich ubój religijny czy obrzezanie mogły być przyczynami prześladowania ze strony władz. Później było nieco lepiej, jednak atmosfera w Polsce nie sprzyjała rozwojowi społeczności żydowskiej.

Odczułaś to na własnej skórze?
- W latach 80. zdarzało mi się przychodzić do warszawskiej synagogi. Próbowałam nawiązać kontakt ze starszymi ludźmi, których tam zastałam, ale oni traktowali mnie dosłownie jak powietrze. - Dzień dobry - mówiłam. Nie odpowiadali. Po latach zapytałam jednego pana, dlaczego tak się wobec mnie zachowywał. Usłyszałam, że dziecko należało chronić, więc starał się mi pokazać, że nie jestem tam mile widziana. Chciał skłonić mnie, abym trzymała się z daleka od wszystkiego, co żydowskie. Z drugiej strony podejrzewał, że mogłam się podszywać pod Żydówkę, a w rzeczywistości być donosicielką.

Kiedy dowiedziałaś się, że jesteś Żydówką?
- Byłam jeszcze dzieckiem. Tata miał w domu papierową miniaturę Tory, takiej jak te trzymane w Świętej Arce w synagodze. Nie chciał, żebym jej dotykała. - Otwórz to, bo chcę zobaczyć, co tam jest napisane - poprosiłam pewnego razu. - Nie - odpowiedział krótko. Nie odpuszczałam. W końcu się poddał, odwinął zwój i pokazał mi jedną literkę.- Widzisz, i tak nie umiesz tego wymawiać - stwierdził. Chciałam, żeby coś mi przeczytał, ale usłyszałam, że to są historie dla dorosłych. - To ja się kiedyś ich sama nauczę - obiecałam. - Jak dorośniesz, to nie będziesz chciała mieć z tą księgą nic wspólnego - usłyszałam. - Jak dorosnę, to będę znała każdą literę w tej księdze -odparłam i nagle zapadła głęboka cisza. Nie zapomnę tej rozmowy do końca życia.
W tamtym momencie zrozumiałam, że zetknęłam się z innym wymiarem rzeczywistości, niż ta, która mnie otaczała - komunistycznej szarości i świeckiej homogeniczności. Dzisiaj wiem, że przede wszystkim dotknęłam głębokiej rany mojego ojca, która jednocześnie była źródłem jego duchowości.
W niedługim czasie tata zmarł i został pochowany na cmentarzu żydowskim w Warszawie. Chodziłam tam codziennie, bo to była dla mnie ucieczka przed światem. Wiedziałam o swoich korzeniach, ale były one tajemnicą w kontakcie ze światem zewnętrznym. Mama kiedyś mi powiedziała: - Powinnaś być bardzo dumna z tego, że jesteś Żydówką. Oczywiście jesteś też Polką. Ludzie będą mówić różne bzdury. Być może usłyszysz, że nie jesteś Polką, ale nie możesz się tym przejmować. Lepiej jednak nie mów o tym nikomu.
Trudno w kilku zdaniach zawrzeć więcej sprzeczności... Zresztą wyobraź sobie, że stajesz pośrodku kościoła i mówisz: - Mam HIV. W tamtych czasach tak czuła się osoba, która wypowiadała publicznie słowo „Żyd”. Przed przyznaniem się do pochodzenia powstrzymywał strach i dziwny wstyd.
Odczułaś to na własnej skórze?
- W latach 80. zdarzało mi się przychodzić do warszawskiej synagogi. Próbowałam nawiązać kontakt ze starszymi ludźmi, których tam zastałam, ale oni traktowali mnie dosłownie jak powietrze. - Dzień dobry - mówiłam. Nie odpowiadali. Po latach zapytałam jednego pana, dlaczego tak się wobec mnie zachowywał. Usłyszałam, że dziecko należało chronić, więc starał się mi pokazać, że nie jestem tam mile widziana. Chciał skłonić mnie, abym trzymała się z daleka od wszystkiego, co żydowskie. Z drugiej strony podejrzewał, że mogłam się podszywać pod Żydówkę, a w rzeczywistości być donosicielką.
Kiedy dowiedziałaś się, że jesteś Żydówką?
- Byłam jeszcze dzieckiem. Tata miał w domu papierową miniaturę Tory, takiej jak te trzymane w Świętej Arce w synagodze. Nie chciał, żebym jej dotykała. - Otwórz to, bo chcę zobaczyć, co tam jest napisane - poprosiłam pewnego razu. - Nie - odpowiedział krótko. Nie odpuszczałam. W końcu się poddał, odwinął zwój i pokazał mi jedną literkę.- Widzisz, i tak nie umiesz tego wymawiać - stwierdził. Chciałam, żeby coś mi przeczytał, ale usłyszałam, że to są historie dla dorosłych. - To ja się kiedyś ich sama nauczę - obiecałam. - Jak dorośniesz, to nie będziesz chciała mieć z tą księgą nic wspólnego - usłyszałam. - Jak dorosnę, to będę znała każdą literę w tej księdze -odparłam i nagle zapadła głęboka cisza. Nie zapomnę tej rozmowy do końca życia.
W tamtym momencie zrozumiałam, że zetknęłam się z innym wymiarem rzeczywistości, niż ta, która mnie otaczała - komunistycznej szarości i świeckiej homogeniczności. Dzisiaj wiem, że przede wszystkim dotknęłam głębokiej rany mojego ojca, która jednocześnie była źródłem jego duchowości.
W niedługim czasie tata zmarł i został pochowany na cmentarzu żydowskim w Warszawie. Chodziłam tam codziennie, bo to była dla mnie ucieczka przed światem. Wiedziałam o swoich korzeniach, ale były one tajemnicą w kontakcie ze światem zewnętrznym. Mama kiedyś mi powiedziała: - Powinnaś być bardzo dumna z tego, że jesteś Żydówką. Oczywiście jesteś też Polką. Ludzie będą mówić różne bzdury. Być może usłyszysz, że nie jesteś Polką, ale nie możesz się tym przejmować. Lepiej jednak nie mów o tym nikomu.
Trudno w kilku zdaniach zawrzeć więcej sprzeczności... Zresztą wyobraź sobie, że stajesz pośrodku kościoła i mówisz: - Mam HIV. W tamtych czasach tak czuła się osoba, która wypowiadała publicznie słowo „Żyd”. Przed przyznaniem się do pochodzenia powstrzymywał strach i dziwny wstyd.
Strach przed czym?
- Strach przed nieznanym i niezrozumiałym, który wynikał z ukrywania w sobie żydowskiej puszki Pandory... Strach, że ona się nagle otworzy. Strach przed wykluczeniem, strach przed samym sobą. Przerażenie koszmarną, zbyt ciężką do udźwignięcia historią i tym, co się może jeszcze wydarzyć.
Potem dowiedziałam się, że nie tylko ja się bałam. Kiedy w 1968 roku z powodu działań Gomułki i jego ekipy Żydzi wyjeżdżali z Polski, wielu z nich sądziło, że zaraz nastąpi drugi Holokaust. Niewiele trzeba było, żeby wpadli w panikę, bo oni żyli w cieniu przeszłości. Poza tym w kraju był też wyczuwalny antysemityzm, który objawiał się na różne sposoby.

Jak na przykład?
- Przede wszystkim o Żydach myślało się sprzecznie wewnętrznie - że są mądrzy, inteligentni, ale też przebiegli, chytrzy. Jednocześnie są w jakimś sensie ofiarami ostatniej wojny i tę wojnę przegrali. Istniało poczucie, że Żydzi nie są Polakami, są przeciwko Polsce, a bycie Żydem oznacza antypolskość i antychrześcijaństwo. A więc Żydzi są naroślami, czymś obcym. Nie mogłam się pogodzić z takim myśleniem o nas, bo ja jednak czułam się Polką i uważałam się za polską patriotkę. Chodziłam na marsze i demonstracje „Solidarności”...
Twoim zdaniem to podejście się zmieniło?
- Oczywiście ewoluowało. Dzisiaj więcej Żydów funkcjonuje w sferze publicznej i jako Polacy są akceptowani. Chociaż w dalszym ciągu różnym ludziom próbuje się w formie zarzutu wyciągnąć pochodzenie żydowskie pradziadków. W niektórych środowiskach było i jest przeświadczenie, że bycie Żydem jest stygmatem.
A dlaczego z byciem Żydem wiązał się wstyd?
- W czasach, w których dorastałam, polski mit narodowy był oparty na waleczności. Natomiast o Żydach mówiło się, że szli na śmierć jak barany. Nadal pamiętam wiersz o nagiej rudej Ryfce [„Ballady i romanse” Władysława Broniewskiego - przyp. red.]. Jakże był inny niż opowieść o Rudym z „Kamieni na szaniec”. Naga wariatka biegnąca bez celu i bohater, który pomimo tortur nie tylko nie zwariował, ale również nie zdradził swoich przyjaciół. Było coś w Holokauście, co odbierało mi poczucie dumy, w kontekście tego, co uważało się za wartości w polskiej kulturze. Za komuny były publikowane opowieści o bohaterskich powstańcach getta, ale w moim środowisku nikt o tym nie wspominał. Nie byłam w stanie zrozumieć, jak to możliwe, że w całej żydowskiej społeczności nie znalazł się ani jeden bohater. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że nie słyszę całej historii.
Tata opowiedział ci o swojej rodzinie?
- Bardzo mało. Miałam wrażenie, że ukrywa wiele ze swoich wspomnień. Nie ze wstydu, ale raczej dlatego, że całą rodzinę stracił w czasie wojny i w związku z tym czuł winę ocalałego.
Moja mama na tematy żydowskie mówiła bardziej otwarcie, ale też nie było to łatwe, bo pożogę powstania w getcie widziała z okien piwnicy, w której była schowana. Myślała wtedy, że będzie następna do rozstrzelania.
Zachowały się jakieś pamiątki po rodzinie?
- Absolutnie nic. Na stronie internetowej znalazłam archiwalne zdjęcia sprzed wojny z Przyrowa, miejscowości pod Częstochową, i jest możliwe, że na jednym z nich znajduje się mój dziadek. Nie jestem pewna. Jest to zdjęcie zarządu gminy żydowskiej, a mój dziadek był jej przewodniczącym. Ale i tak mam wiele. Miałam rodziców, wiem, gdzie znajduje się grób ojca oraz skąd pochodzi moja rodzina, jak i to, że przed wojną nazwisko rodowe brzmiało „Garcarski”, a nie „Gonczarski”. Wiem, że dziadek czytał gazetę po polsku i wspierał polską niepodległość. To dużo informacji w porównaniu do ludzi, których rodzice wiedzą tylko tyle, że byli dziećmi ocalałymi z Holokaustu.
Nie dowiedziałam się w dzieciństwie jednak tego, co było dla mnie najważniejsze. Chciałam zrozumieć, kim byli moi dziadkowie i móc nawiązać z nimi wewnętrzny dialog. Ale oni pochodzili z innego świata niż ten, w którym ja się wychowałam. Nie sądzę, że sobie wyobrażali, że ich wnuczka nie będzie znała jidysz, hebrajskiego ani podstaw judaizmu.
W twoim rodzinnym domu były zachowane tradycje żydowskie?
- Prawie wcale, ale to nie było dziwne. Moi rówieśnicy w ogóle nie wiedzieli, że są Żydami. Najczęściej dowiadywali się o tym jako nastolatki od sąsiadki albo dalszej kuzynki.
Pamiętam jednak, że mój tata zawsze jadł kurczaki. Kiedyś byliśmy w domu we dwójkę i chciałam zjeść kurczaka z bułką i masłem. Tata mi na to nie pozwolił. - Dlaczego nie chcesz dać mi masła, przecież kurczak jest suchy? - zapytałam. - Bo my tak nie robimy - odpowiedział. Nie wytłumaczył mi, dlaczego nie wolno łączyć tych dwóch produktów ze sobą, więc dopiero po latach zrozumiałam, co miał na myśli. Z kolei moja mama nie była wychowywana w tradycji żydowskiej, ale wyniosła z domu tradycję mistyczną. Znała midrasze, legendy, opowieści...  W naszym domu myśl żydowska była wymieszana z mistyką i filozofią z całego świata.

Próbowałaś na własną rękę dowiedzieć się czegoś o zwyczajach żydowskich?
- Tradycja żydowska stała się dla mnie czymś fascynującym, ale równocześnie bolesnym, jakimś obowiązkiem, którego nie potrafiłam wypełnić. Pamiętam, jak stałam nad grobem mojego ojca i zastanawiałam się, dlaczego nie jestem do końca pewna własnej tożsamości. Byłam taką nie do końca udaną kontynuacją. Nie miałam jeszcze świadomości, że gdzieś daleko w Izraelu i w Ameryce jest życie żydowskie. A nawet gdybym o tym wiedziała, to było ono oderwane od tradycji polskich Żydów. Czułam się zagubiona duchowo i religijnie.
W czasach „Solidarności” była presja, żeby opowiedzieć się po jednej ze stron. Po wielu naciskach znajomych mama, dla mojego bezpieczeństwa, zgodziła się mnie ochrzcić, chociaż było to wbrew woli mojego zmarłego ojca. Miałam wtedy dziesięć lat i to miał być wyjątkowy dzień. Początkowo nawet tego chciałam, bo myślałam, że może to uporządkuje moje życie, odpowie na niektóre pytania i mój problem zniknie. Pięć minut po chrzcie zrozumiałam, że zrobiłam błąd. Uświadomiłam sobie, że jestem pierwszą ochrzczoną osobą w historii mojej rodziny. Miałam wrażenie, że zdradziłam siebie i osobę, którą kochałam...  Nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam.
Pewnie zrobiłaś to dlatego, bo czułaś się też Polką.
- Oczywiście, że czułam się Polką. Chciałam znać historię Polski czy literaturę, jak każdy dobrze wykształcony Polak. A Polska to kraj katolicki. Przeważyło chyba jednak to, że byłam na drodze poszukiwań duchowych. Jako dziecko prosiłam w myślach: - Jeśli jesteś Boże, to mi się objaw. Pragnęłam raz na zawsze rozwikłać tę zagadkę i mieć pewność, że jest coś więcej. Słyszałam wtedy głęboką ciszę i zostawałam sama z trudnymi pytaniami.
Większość twoich kolegów była z katolickich domów?
- Tak, ale ten ich katolicyzm był powierzchowny. Rozmawiałam z nimi o wierze, bo miałam taki okres, że chciałam być bardziej papieska od papieża. Wydawało mi się, że moi koledzy w ogóle nie wiedzą, o czym mówią. Próbowałam jednak tak samo jak oni przeżywać święta i obrzędy religijne. Myślałam, że to się da zrobić.
Kiedyś poszłam na lekcję religii do katolickiego kościoła i ksiądz powiedział tak: - Jeśli osoba ochrzczona umrze bez ostatnich sakramentów, ale przed śmiercią pojedna się z Bogiem, to jej dusza pójdzie od razu do nieba. Jeśli ktoś był nieochrzczony, to pójdzie do czyśćca. Odważyłam się zapytać: - Moi dziadkowie zginęli w Auschwitz, gdzie zostali zamordowani przez chrześcijan, bo protestanci to też chrześcijanie. I ten protestant, ponieważ był ochrzczony i może w ostatniej chwili nawrócił się, pójdzie do nieba, podczas gdy mój dziadek, który był Żydem i postępował całe życie zgodnie ze swoją wiarą, a na koniec stał się ofiarą, pójdzie teraz do czyśćca? Natychmiast zostałam wyrzucona z lekcji. Ksiądz poprosił też, żebym więcej nie przychodziła. Wtedy zrozumiałam, że to nie może być moja religia, bo w mojej religii musi być możliwość zadawania pytań.
W judaizmie jest miejsce na pytania?
- Talmud otwierają niezwykle głębokie poszukiwania teologiczne, ale każde pokolenie dopisuje kolejną warstwę pytań, które często pozostają bez odpowiedzi. Mam nadzieję, że ja również kiedyś będę miała zaszczyt uczestniczyć w tym procesie. Moim zdaniem nie trzeba znać wszystkich odpowiedzi. Czy nie jest tak, że teologia, która stara się odpowiedzieć na wszystkie pytania, w końcu kostnieje i zamiera?

Nauczyłaś się rozmawiać z Bogiem?
- Rozmowa z Bogiem jest trudną sztuką. Trzeba umieć milczeć i znieść tę ciszę. Milczenie, które jest modlitwą, rozmową, spotkaniem, odnalazłam na żydowskim cmentarzu. Będąc tam, miałam wrażenie, że moja dusza mówi językiem, którego nie znam. Z każdą wizytą na grobie mojego ojca wydawało mi się, że zaczynam rozumieć coraz więcej. Coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę, że muszę poznać żydowską historię, judaizm, hebrajski i jidysz.
Katolicy mówią o powołaniu i ja mam zwyczajnie inne zadania do wykonania. Cieszę się, że byłam po obu stronach płotu, bo to doświadczenie wiele mnie nauczyło. Rozumiem, że współcześnie katolicyzm ma wiele do zaoferowania. Jestem pod wrażeniem przemian w kościele w XX wieku, które były kontynuowane przez Jana Pawła II. Natomiast cieszę się też z tego, kim dzisiaj jestem i nie chcę być kimś innym. Uważam też, że razem tworzymy oblicze Boga, bo wszyscy zostaliśmy stworzeni na jego podobieństwo. Trzeba mieć dużo siły i pokory w sobie, by widzieć Boga w każdej religii, jednak jest to możliwe.
Kiedy zaczęłaś mówić otwarcie, że jesteś Żydówką?
- W liceum już działałam w środowisku żydowskim, więc mówiłam o tym dość otwarcie. W latach 90. było ono podzielone na dwie grupy: młodych, urodzonych po wojnie, i tych ocalałych z Holokaustu.
Dla mnie najważniejsza była podróż duchowa. Zaangażowałam się w życie religijne do tego stopnia, że czasem świeccy Żydzi byli zaniepokojeni moją religijnością. Judaizmem zaczęłam się zajmować na poważnie, kiedy poznałam rabina Schudricha. Musiałam się nauczyć angielskiego, bo na ten temat było bardzo niewiele książek w języku polskim. Czasem tylko starsi Żydzi opowiadali mi, jak im się kiedyś żyło.
Czego się od nich dowiedziałaś?
- Byli dla mnie takim mostem pomiędzy światami. Kiedyś poszłam odwiedzić cmentarz, na którym był pochowany tata. Nad sąsiednim grobem stał mężczyzna. Zapalał świeczki. - O co chodzi z tymi świeczkami? - zapytałam. - Dzisiaj jest święto Chanuka -odpowiedział. - Słucham? - Kiedyś na Izrael napadli Grecy i zniszczyli świątynię -odparł. - Jaką świątynię? -  dopytywałam. - Nie wiesz jaką świątynię? Jerozolimską. Potem Machabeusze ją odzyskali, oczyścili i my z tej okazji obchodzimy święto. Tak dowiedziałam się o radosnym święcie Chanuka.

Mówisz po hebrajsku?
- Tak. Nauka nie była łatwa i zajęła mi wiele lat. W końcu zaczęłam samodzielnie czytać teksty religijne, Torę i ją rozumieć. W połowie lat 90. pojechałam do Izraela i studiowałam dalej. Bardzo chciałam zobaczyć ziemię moich przodków.
I jaka była twoja reakcja?
- W czasie tej wizyty w 1995 roku parę rzeczy mnie uderzyło. Kiedy poszłam do dzielnicy chasydzkiej, miałam wrażenie, że ktoś włożył mnie do filmu sprzed II wojny światowej, tylko nie wiedziałam dlaczego kolorowego zamiast czarno-białego. Odezwał się we mnie syndrom drugiego pokolenia - tych, których rodzice przeżyli Holokaust. - Ludzie, uciekajcie, za chwilę będzie wojna! - myślałam z lękiem. Wydawało mi się, że trzeba stamtąd wywieźć wszystkie dzieci. Tylko gdzie je wywieźć?
Drugą reakcją był ogromny żal, że moja rodzina nie ocalała, że nie wyrosłam w tradycji żydowskiej, w pełnym tego słowa znaczeniu. Czułam niepewność, czy jestem autentyczna w tym, co robię, czy wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Przed przyjazdem wydawało mi się, że jestem jak to brzydkie kaczątko, które nigdzie nie pasuje, a potem wypłynie na jezioro, dostrzeże łabędzie i nagle zauważy: - Jestem jak te łabędzie! A ja wypłynęłam na to jezioro i te łabędzie na mnie patrzą, ja patrzę na nie i ani te łabędzie nie są takie jak ja, ani ja jak te łabędzie. A mój dziadek mawiał do mojego ojca: - Ja to ja, ty to ty.
Jak Żydzi z Izraela reagowali na Żydówkę z Polski?
- O, Rosjanka - słyszałam. - Nie, nie, jestem z Polski - odpowiadałam. - A to prawie to samo. To było straszne, bo wiele osób w środowisku syjonistyczno-religijnym, do którego należałam, w ogóle nie rozumiało mojej historii. Zajęło mi wiele lat znalezienie wspólnego języka ze środowiskiem żydowskim w Izraelu i w Stanach Zjednoczonych, z ludźmi wychowanymi poza polskim doświadczeniem. Uparłam się. Żeby to zrobić, musiałam zamknąć pewną część mojej polskości w jakimś pudełku i zacząć żyć w ich rzeczywistości.
Na szczęście dużo się zmieniło od tego czasu. W ostatnich latach w Izraelu byli Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński, Donald Tusk. Premierzy i prezydenci Izraela jeździli też do Polski. Teraz nawet mniej wykształcony Izraelczyk widzi różnicę między Polską a Rosją oraz zdaje sobie sprawę z napięcia pomiędzy tymi krajami.
Dobrze ci się mieszka w dzielnicy chasydzkiej w Nowym Jorku?
- Tak. Jest też tutaj sporo Żydów, którzy mają polskie pochodzenie. Bardzo się lubimy, bo cechuje ich wielowarstwowe myślenie i pęd do wiedzy. Wielu ortodoksyjnych Żydów jest wykształconych religijnie, ale niekoniecznie świecko, bo obawiają się, że szkoła może być źródłem asymilacji. Żydzi o polskim pochodzeniu opierają się temu myśleniu, mają pokończone uniwersytety.
Widzę też, jak bardzo nasze kultury się wymieszały przez wieki. Wchodzę do koszernego sklepu i na koszernej półce z mlecznymi produktami są nasze polskie naleśniki. Fakt, że w chasydyzmie pije się piwo przy różnych okazjach też jest typowo polską tradycją. Pomijając to, że stroje chasydzkie są strojami z Europy Wschodniej.
Rosół, barszcz, karp w galarecie, chałka występują w obu kulturach. Kuchnia na pewno nas łączy, a jednak Żydzi często uważają nas za antysemitów i Polacy nie
zawsze się z tym zgadzają.

- Żydowska pamięć, jako przekaz głównie religijny, jest taka, że Polska była kolejnym krajem, do którego Żydzi przybyli po wygnaniu. Nie we wszystkich tych wspomnieniach Polska była miejscem przychylnym Żydom. Wynika to trochę z faktu, że Holokaust najbardziej dotknął właśnie polskich Żydów. Narracja historyczna w dużym stopniu jest tworzona przez węgierskich Żydów i inne grupy, które we wcześniejszych pokoleniach mieszkały w Polsce. Część z nich na skutek przesunięcia granic wyjechała z terenów, których dzisiaj w ogóle nie uważamy za polskie - z Ukrainy, Białorusi, Litwy. Żydzi doświadczyli rosyjskich pogromów na terenach dawnej Rzeczpospolitej przed rozbiorami i teraz ich potomkowie myślą, że w Polsce był antysemityzm. Ten obraz jest wypaczony, ponieważ głos polskich Żydów jest dużo mniej słyszalny. Na szczęście on jest. Dzięki temu bardzo wiele osób ma świadomość procesów historycznych i uważa, że byliśmy gośćmi mile widzianymi w Polsce.
Z drugiej strony istnieje też - moim zdaniem najśmieszniejsza - polska narracja filosemicka, kompletnie absurdalna, według której Żydzi rządzą światem, są strasznie inteligentni, ja też chciałbym być Żydem. Pokazuje ona przekonanie, że Żydzi są lepsi od Polaków, ale niekoniecznie musi być źródłem antysemityzmu. Tymczasem społeczność żydowska jest zupełnie różnorodna. Niektórzy ludzie są bardziej inteligentni, inni mniej. Tak samo jest z kreatywnością czy konformizmem.
W tej chwili pracujesz w szkole dla dziewcząt z ortodoksyjnych domów żydowskich w Nowym Jorku.
- Tak, jestem zatrudniona jako osoba duchowna w szkole dla dziewcząt z problemami. Od pewnego czasu różne środowiska, w tym chasydzkie, zmagają się z problemami emocjonalnymi, w tym samobójstwami wśród nastolatków. Niektórzy z nich chcą odejść od religii, bo nie umieją się odnaleźć w świeckim świecie. Oczywiście jest to trudne dla ich rodziców, którzy nie wiedzą, jak się zachować w tej sytuacji.
Jesteś uważana za osobę duchowną, bo w Stanach ukończyłaś religijną szkołę Maharat.
- To nie jest jedyna szkoła, która kształci kobiety, ale miała świetny program z zaawansowanym treningiem liderskim, duszpasterskim i psychologicznym. Chciałam jeszcze lepiej zrozumieć judaizm, sięgnąć w głąb żydowskiej tradycji. W Maharat uczyłyśmy się, jak prawo żydowskie zachowywać, ale również jak je zmieniać, i dla mnie było to wyjątkowe przeżycie.
Poza tym, chociaż mieszkałam w Izraelu, to nie byłam w stanie pewnych zjawisk zrozumieć bez poznania świata amerykańskich Żydów. Podziały, poglądy i przekonania amerykańskich Żydów przekładają się na to, jak myślą Żydzi na całym świecie, a przynajmniej muszą się do tego ustosunkować. Izraelska kultura jest dużo bliższa europejskiej niż amerykańska. Zresztą państwo Izrael zostało zbudowane w większości przez europejskich, często polskich Żydów.
Amerykańscy Żydzi zwykle uważają, że są narodowościowo Amerykanami, a Żydami w sensie religijnym. Ci, którzy postrzegają się jako grupę etniczną, najczęściej wyjeżdżają do Izraela i czują się z tym krajem bardzo związani.

Kiedy judaizm zaprosił kobiety do dialogu?
- W Talmudzie są prorokinie, które odgrywały ważną rolę w historii żydowskiej. Żony rabinów były często pracownikami socjalnymi, a nieraz kimś więcej - nauczycielkami dziewcząt. W 1935 roku urodzona w Niemczech Regina Jonas przyjęła smichę z rąk liberalnego rabina Maxa Dienermanna. Od dwudziestu lat ruch konserwatywny też kształci kobiety i zezwolił dawać im smichy. Tak więc proces, w którym kobiety mogłyby w dyskusji religijnej uczestniczyć w sposób otwarty i zorganizowany, jest czymś relatywnie nowym.
Czym jest smicha?
- W starożytnym Izraelu można było otrzymać smichę po latach nauki religii, i było to potwierdzeniem, że dana osoba ma wiedzę. Przez kilkaset lat ten zwyczaj nie istniał, ale powrócił. Jeśli nauczyciel ufa twojej wiedzy w kwestiach religijnych i uważa, że masz kompetencje, aby uczestniczyć w procesie tworzenia prawa żydowskiego, otrzymujesz smichę.
Czy twoim zdaniem smicha jest tożsama z byciem rabinem?
- Rabin to osoba duchowna, nauczyciel. Jest to właściwie funkcja człowieka zatrudnionego przez gminę, żeby prowadził życie duchowe i stanowił prawo żydowskie dla lokalnej społeczności. Zdarza się, że osoba cieszy się ogromnym szacunkiem i przez wszystkich nazywana jest rabinem, a nie ma smichy. Może być sytuacja, że ktoś ma smichę i w ogóle nie jest rabinem, bo jest inżynierem albo lekarzem i dla niego ukończenie szkoły dla rabinów było częścią edukacji.
Myślę, że bycie rabinem polega na umiejętności prowadzenia rozmowy o tym, jaki powinien być świat, który współtworzymy, i co to znaczy być człowiekiem. Jednak jak wspomniałam, jest to często zawód nieomal urzędniczy. Ja postrzegam siebie bardziej jako twórcę, artystkę, której narzędziem i warsztatem są relacje międzyludzkie. Jestem też naukowcem, ciągle chcę się rozwijać.
W jakiej roli widzisz siebie w przyszłości?
- Chciałabym być żydowską teolożką. Jako absolwentka Maharat należę do środowiska bardziej nowoczesnego. Jesteśmy krytykowani przez ultraortodoksyjny świat za zmiany, w tym te dotyczące roli kobiet. Dla mnie wciąż jest zagadką, jak pogodzić tradycję i nowoczesność. Z jednej strony uważam, że edukacja jest szalenie ważna i kobiety muszą mieć prawo do własnych poszukiwań duchowych oraz intelektualnych. Ten model, że mężczyzna - ojciec czy mąż - jest wodzem duchowym kobiety, nie zawsze jest realistyczny. Z drugiej strony tradycja jest najważniejszym elementem w tożsamości żydowskiej.
Obecnie pęd do nowoczesności jest postrzegany jako coś pozytywnego. Widać to w najprostszych sytuacjach - jeśli w sklepie pojawia się coś nowego, to musimy tego spróbować. Trzeba się zastanowić, czy taka postawa jest dobra dla tradycji żydowskiej. Czy to nowe jest wartością, w której chcemy tworzyć? A może wartością jest zachowanie tradycji?

Miriam Gonczarska. Urodziła się w Warszawie. Od początku lat 90. XX wieku związana była z odbudową społeczności żydowskiej w Polsce. Współtworzyła pismo „Jidele”, współpracowała z czasopismem „Midrasz”, a także była koordynatorką programów edukacyjnych przy Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich i redaktorką hebrajskiej sekcji Kol Polin Polskiego Radia dla zagranicy. Jej teksty publikowane były w czasopismach takich jak „Więź”, „Gazeta Wyborcza” czy „Przegląd Powszechny”. Występowała w roli eksperta w dziedzinie prawa i religii żydowskiej, zarówno w programach telewizyjnych, jak i w prasie. Współtworzyła przy Gminie Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie reformowaną społeczność Ec Chaim. W 2015 roku  ukończyła Yeshivat Maharat w Nowym Jorku i jako pierwsza ortodoksyjna kobieta w historii Europy otrzymała smichę.
Wywiad ukazał się w "Weekendzie" na stronie gazeta.pl