Polska szkoła w mieście Meksyk w pewnym momencie miała tylko siedmioro podopiecznych, w tym pięcioro to były dzieci ówczesnego ambasadora. Ale przetrwała.
Sobota rano. Hanna Kot-Arredondo, kierowniczka szkoły polskiej, siedzi przy drewnianym stole i przygotowuje dyplomy na konkurs recytatorski dla dzieci. Uczniowie chodzą po ogrodzie Ambasady Polskiej w Meksyku i powtarzają wiersze polskich poetów. Rodzice zaczynają zajmować miejsca na widowni w jednej sali.
- Robimy dużo przedstawień, bo dzieci bawią się w czasie przygotowań, a przy tym dużo się uczą - mówi Hanna Kot-Arredondo. - "Pamiętacie kto był ostatnim królem Polski?" - pytam czasem. A jeśli nikt nie wie, to podpowiadam: "Oskar bardzo ładnie zagrał tego władcę". I już wiadomo, że chodziło o króla Stasia.
Z Indii do Meksyku
Hanna Kot przyjechała do Meksyku w 1986 roku. Męża, Meksykanina, poznała w Polsce, kiedy robił doktorat z rybołówstwa w Akademii Rolniczej. Bez znajomości języka ciężko by mu było znaleźć pracę, dlatego zdecydowali się na wyjazd z Polski. Początkowo Meksyk wydawał się Hannie mało egzotyczny w porównaniu z Indiami, gdzie przez cztery lata studiowała orientalistykę. Tak było do dnia, kiedy zobaczyła ruiny indiańskiego miasta El Tajin w stanie Veracruz. Piramida była schowana w dżungli, porośnięta trawą, iguany wygrzewały się na słońcu. Wydawało jej się, że odkryła nieznaną cywilizację.
Hanna tęskni za Polską. Ale to w Meksyku ma rodzinę, dom i pracę. Ojczyznę stara się odwiedzać raz do roku. Z meksykańską Polonią długo nie miała kontaktu. W 2000 roku poprzednia kierowniczka szkoły polskiej zaproponowała jej poprowadzenie zajęć z historii. - W Indiach też uczyłam polskie dzieci tego przedmiotu. Przyjęłam więc ofertę - mówi. - Na początku miałam spore problemy z mówieniem po polsku na lekcjach, bo nie posługiwałam się tym językiem na co dzień. Zacinałam się, brakowało mi słów. Teraz coraz gorzej mówię po hiszpańsku - śmieje się.
Obecnie w tygodniu prowadzi meksykańskie przedszkole muzyczne oraz akademię muzyczną dla młodzieży i dorosłych w mieście Meksyk, a w soboty jeździ na zajęcia do szkoły polonijnej.
Dla około 30 dzieci
Szkół przy polskich placówkach dyplomatycznych jest dzisiaj około 70 w 35 krajach. W sumie mają ponad 17 tysięcy uczniów. Większość szkół została utworzona przez polski rząd w 1973 roku z myślą o dzieciach dyplomatów i innych polskich pracowników tymczasowo przebywających poza krajem. W ciągu tygodnia dzieci chodziły do lokalnych szkół, a w soboty - na zajęcia uzupełniające do polskiej szkoły. Początkowo w polonijnych placówkach program zajęć był taki sam jak w kraju, a uczniowie na koniec roku dostawali świadectwo i mogli przystąpić do polskiej matury.
W pewnym momencie okazało się jednak, że polska szkoła w Meksyku ma tylko siedmioro podopiecznych, w tym pięcioro to dzieci ówczesnego ambasadora. Planowano ją zamknąć. Nie doszło do tego, ponieważ zmieniły się przepisy - do tych placówek zaczęły być przyjmowane także dzieci Polaków stale zamieszkałych za granicą oraz osób bez obywatelstwa polskiego. - W tej chwili na liście mamy około 30 uczniów, których oboje lub jedno z rodziców pochodzą z Polski - mówi Hanna. - Niektóre z dzieci przyjeżdżają na lekcje z innych miast.
Polska szkoła w Meksyku utrzymywana jest za rządowe pieniądze. Zatrudnia historyka, polonistę oraz nauczycielkę edukacji wczesnoszkolnej. W 2010 roku zmieniono program zajęć i obecnie odbywają się tutaj lekcje z języka polskiego i wiedzy o Polsce. Szkoła jest podzielona na podstawówkę, gimnazjum i liceum, ale jeśli w klasie jest mniej niż siedmioro uczniów, to roczniki się łączy.
Hanna Kot uczy w szkole podstawowej i w liceum wiedzy o Polsce, czyli historii z elementami geografii. Zauważyła, że najmłodszych uczniów najbardziej interesują królowie, wojny oraz zamki. Na jednych zajęciach rozmawiali o husarii i Janie III Sobieskim. Uczniowie byli zachwyceni tematem, bo polska historia bardzo różni się od meksykańskiej.
- Wiedzą sporo o miejscach w Polsce, z których pochodzą ich rodzice, bo tam jeżdżą na wakacje. Na przykład mama rodzeństwa, które się u nas uczy, jest z Krakowa. Oni uwielbiają Kraków i opowiadają innym dzieciom krakowskie legendy - opowiada Hanna.
Z Rumunii do Meksyku
Łukasz Grodziński, polonista, stoi przy tablicy w jednym z pomieszczeń, które ambasada zgodziła się udostępnić szkole na poprowadzenie lekcji. Przy długim stole siedzi grupka dzieci.
- Dzisiejszy temat to "Moje ulubione miejsce" - mówi. - Do opisania tego miejsca posłużą nam przymiotniki. Jakie jest twoje ulubione miejsce? - pyta jedną z uczennic.
- Moje ulubione miejsce to Paryż.
- A twoje? - wskazuje ręką na chłopca w zielonym sweterku.
- Jak się mówi po polsku "centro comercial"? - pyta.
- Galeria handlowa.
Łukasz pochodzi z Jeleniej Góry. Po ukończeniu polonistyki rozpoczął studia doktoranckie, a potem zaczął uczyć języka polskiego w jednym z liceów w Poznaniu. W pewnym momencie został bez pracy. Przez rok wysłał CV do różnych szkół i firm, jednak telefon nie dzwonił. Wtedy usłyszał o Ośrodku Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą. Wkrótce dostał pracę nauczyciela języka polskiego w Rumunii i zamieszkał na Bukowinie.
Łukasz uważa, że Rumuni mentalnie przypominają Polaków. I podobnie jak my emigrują na Zachód. Dlatego dzieci polskiego pochodzenia nie miały motywacji, żeby się uczyć języka swoich przodków. Kiedy więc dowiedział się, że w Meksyku jest potrzebny polonista, kupił bilet, spakował walizkę i poleciał do miasta Meksyk. Mieszka tutaj już od czterech lat.
- Kraj jest fascynujący, ale emigracja bywa uciążliwa - mówi. - Człowiek jest poza swoim językiem, kulturą i wszystkim, co znane i bliskie. Doskwiera tęsknota za znajomymi i rodziną. Do tego sama Polonia nie jest zbyt duża, w całym Meksyku mieszka około pięciu tysięcy osób.
"Mama tęskni za Polską"
Aleksander, wysoki, szczupły chłopak z ciemnymi włosami, siedzi w jednej z sal i czyta "Ferdydurke" Gombrowicza. Do szkoły polskiej w Meksyku chodzi od trzynastu lat. W tym roku kończy naukę i rozpoczyna studia w Queretaro.
- Kiedy byłem mały, nie chciałem tutaj przyjeżdżać - mówi piękną polszczyzną. - Mieszkamy w Toluce i dojazd do miasta Meksyk zajmuje sporo czasu. Mamie jednak zależało, żebyśmy z siostrą chodzili na zajęcia. Ona mieszka w Meksyku 28 lat, do tej pory nie ma obywatelstwa meksykańskiego i tęskni za Polską. Chociaż raz na tydzień chciała mieć kontakt z Polakami.
Mama Aleksandra od urodzenia mówi do niego i jego siostry po polsku. W święta Bożego Narodzenia zawsze przygotowuje pierogi, barszcz czerwony i wszyscy dzielą się przy stole opłatkiem. Ulubionym serialem Aleksandra są "Czterej pancerni i pies". Po raz pierwszy obejrzał go z mamą.
Aleksander mniej więcej co dwa lata odwiedza rodzinę w Nowym Sączu i Krakowie. Bardzo lubi Polskę, ale jeszcze nie zdecydował, gdzie zamieszka na stałe. - Świadectwo szkoły polonijnej nie pomoże mi w dostaniu się na studia w Polsce - mówi.
Pięcioro studentów
Hanna, żeby prowadzić szkołę, przez ostatnich kilka lat zrobiła trzy dodatkowe podyplomówki. Zdobyła też dyplom z historii i stopień nauczyciela kontraktowego. Studiowała online, na własny koszt, i na wszystkie egzaminy leciała do Polski.
- Zrobiłam to, bo mam świadomość, że szkołę prawdopodobnie by zamknięto z braku wykwalifikowanej osoby na moje miejsce. W tej chwili mija 17 lat mojej pracy tutaj. Szkoda by było to zostawić - mówi.
Wcześniej w Ameryce Łacińskiej działały również placówki w Argentynie, na Kubie i w Brazylii. Wszystkie poza Meksykiem zamknięto. Tamtejsza Polonia może uczyć się teraz języka tylko w społecznych centrach kulturalnych lub przy kościołach.
- Uważam, że polska szkoła, taka jak nasza, ma sens - mówi Hanna. - W domu trudno jest nauczyć dziecko mówić po polsku. Wiem to z własnego doświadczenia, bo mam syna, który tak sobie zna nasz język. Jak był mały, mówił po polsku, potem nie chciał ze mną w tym języku rozmawiać, bo żadna z mam jego kolegów tak nie mówiła. Dopiero kiedy zaczęłam tutaj uczyć, zabierałam go na moje zajęcia jako wolnego słuchacza.
Do tej pory pięcioro absolwentów szkoły rozpoczęło studia w Polsce. Wśród nich jest dwóch Meksykanów, których Polak uczył gry na skrzypcach i za jego namową postanowili kontynuować naukę w jego ojczystym kraju. W liceum zaczęli przychodzić na sobotnie zajęcia, a po trzech latach wyjechali na polską uczelnię, znając język polski w stopniu średnio zaawansowanym.
- W Meksyku dzieci są wychowywane bezstresowo i ciężko je do czegoś zmusić. Gdyby nie chciały tutaj przychodzić, toby tego nie robiły - przyznaje kierowniczka szkoły.