Kiedyś wyszedłem na spacer po osiedlu i stała tam grupa podchmielonych osób. Musiałem obok nich przejść, zaczęli mnie zaczepiać i nagle usłyszałem: - Zostawcie go, bo to mój wychowek z więzienia. Zaskoczyło mnie, że były osadzony stanął w mojej obronie - mówi Grzegorz Mikulski, który od siedmiu lat pracuje jako wychowawca więzienny w areszcie śledczym.
Od kilku lat jest pan wychowawcą więziennym. Jak pan trafił do tej pracy?
- Nigdy nie myślałem o pracy w więzieniu ani nie starałem się dowiedzieć, jak tam jest. Miałem znajomych, którzy mieli zatargi z prawem i poznali więzienie od drugiej strony, ale pochodzę z małej miejscowości, gdzie tacy ludzie są napiętnowani. Nie zwierzali mi się i ja też nie ciągnąłem ich za język. Był to temat tabu. Kiedyś kolega powiedział mi, że jest nabór na stanowisko wychowawcy więziennego, i złożyłem aplikację. Mam przygotowanie pedagogiczne, wcześniej byłem nauczycielem w szkole, więc formalne wymagania spełniałem. Po przejściu testów psychologicznych i sprawnościowych zostałem przyjęty do pracy. W zawodzie pracuję już siódmy rok.
Jak wyglądały początki pana pracy w więzieniu?
- Każdy funkcjonariusz Służby Więziennej przez okres dwóch lat jest w tak zwanej służbie przygotowawczej. W tym okresie odbywa szkolenie wstępne, uczy się przepisów penitencjarnych, ewidencyjnych i ochronnych. Po pierwszym dniu organizacyjnym byłem jak gąbka, chłonąłem wszystko. Chciałem się dobrze przygotować do kontaktu z osadzonymi, a poza tym stałem się częścią formacji mundurowej, gdzie są przyznawane stopnie, trzeba się meldować, podobnie jak w wojsku. Ponieważ służby wojskowej nie odbywałem, to była dla mnie pewna nowość. Na szczęście miałem duże wsparcie koleżanek i kolegów z doświadczeniem. Słuchałem, co mówią o pracy z osadzonymi, i starałem się wcielać to w życie.
Jakich rad panu udzielili?
- Mówili, że trzeba być osobą słowną. Gdy się coś obiecuje osadzonemu, należy to zrobić. Jeśli nie jestem w stanie spełnić prośby, po prostu powinienem to powiedzieć na zasadzie jasnego komunikatu. Czyli: Dobrze, postaram się pomóc albo Nie mogę pomóc, Nie umiem pomóc, Nie mam takiej możliwości. Wtedy osadzony wie, na czym stoi, i w ten sposób zdobywa się jego szacunek. Korzystałem oraz nadal korzystam z tych wskazówek i mogę powiedzieć, że dzisiaj, mając pewien bagaż doświadczeń, łatwiej mi się pracuje. Oczywiście zdarzają się też sytuacje, że osadzony użyje wobec mnie wulgaryzmów.
I co pan wtedy robi?
- Przepisy są jasne. W takiej sytuacji sporządzam wniosek dyscyplinarny, bo osadzony nie może używać słów wulgarnych wobec funkcjonariuszy. Jednak zdarzało się, że po wybuchu złości osadzony przyszedł do mnie i przepraszał, bo zrozumiał, że źle się zachował.
Pamięta pan swój pierwszy kontakt z więźniami?
- Nie, chyba dlatego, że spotykanie z osadzonymi to mój chleb powszedni. Poza tym przez okres mojej pracy zauważyłem, że osadzeni potrzebują trochę czasu, żeby poznać swojego wychowawcę i się do niego przekonać. Jak już widzą, z kim mają do czynienia, to mogą obdarzyć go zaufaniem i powierzyć swoje sprawy.
Z jakimi więźniami pan pracuje?
- Paleta przestępstw jest bardzo duża - od jazdy samochodem po alkoholu po zabójstwa. Ostatnio „moda” jest na „wnuczka”, czyli oszustwa finansowe. W naszym zakładzie przebywają też tymczasowo aresztowani.
Mieszkają w celach od dwu- do ośmioosobowych. W każdej są łóżka, stoły, taborety, kącik sanitarny. Za zgodą dyrektora rodzina może przekazać osadzonemu telewizor. Oprócz tego w każdej celi jest głośnik radiowęzła. Osadzeni mogą słuchać radia bądź też ciekawych audycji przygotowanych przez samych osadzonych.
Jaką rolę pełni wychowawca więzienny?
- Uczono mnie, że wychowawca to trochę matka, trochę ojciec. Czasem trzeba dać reprymendę i okazać surowość, natomiast należy umieć też pokazać swoją cieplejszą stronę. Często osadzony potrzebuje wsparcia, dobrego słowa, a nie może o wszystkim porozmawiać z innymi współwięźniami w celi, z rodziną jest skłócony albo odwróciła się od niego.
Miałem kiedyś rozmowę z osadzonym po pięćdziesiątce. Przyszedł do mnie z błahostką, ale zeszło na rozmowę o rodzinie. - Mam za sobą już odsiedziane kilkanaście lat i teraz widzę, że zmarnowałem życie, bo nie mam do kogo wrócić, nie mam dzieci, nie mam rodziny - powiedział. Czułem, że mówi to z serca, bo na pewne tematy nie da się kłamać. Ludzie popełniają przestępstwa, ale czas spędzony w więzieniu daje niektórym do myślenia. Dochodzą do wniosku, że trzeba było żyć inaczej. Bywa, że budzą się z ręką w nocniku i myślą, że jest już za późno na zmianę. Mnie się wydaje, że nigdy nie jest za późno, żeby naprawić swoje błędy.
Trzeba być dobrym psychologiem, żeby umieć w ten sposób rozmawiać.
- Nie wiem, ja po prostu jestem nauczony rozmowy z drugim człowiekiem. Było mi o tyle łatwiej, że wcześniej pracowałem w liceum i w gimnazjum. Miałem różnych uczniów, więc nie obawiałem się, że sobie nie poradzę. Oczywiście w więzieniu jest zupełnie inne środowisko. Uczniowie jeszcze jakiś respekt czuli, osadzeni nie zawsze. Na przykład przychodzi do mnie do pokoju jeden osadzony, rozwala się na krześle jak w barze mlecznym i zakłada nogę na nogę. - Proszę usiąść normalnie, nie jesteśmy tutaj na spotkaniu towarzyskim - mówię. - Ale pan jest ode mnie młodszy - twierdzi. - I co w związku z powyższym? - odpowiadam.
Rozmowa pozwala jednak wiele problemów rozwiązać. Wiadomo, że w jednej celi mieści się skupisko różnych charakterów. Czasami osadzeni dogadują się między sobą, ale zdarzają się też konflikty, bo ludzie są różnie wychowani. Sami osadzeni mówią, że współwięźniowie są jak małżonkowie i „niezgodność charakterów” może doprowadzić do „rozwodu”. Czasami jeden myje naczynia, coś zostanie w umywalce, więc następuje wymiana zdań, bo niektórzy współwięźniowie są pedantyczni. Wtedy proszę na rozmowę jednego, drugiego, trzeciego osadzonego, poznaję problem od środka i rozwiązanie samo przychodzi.
Jak wygląda pana dzień pracy?
- Po przyjściu do pracy zapoznaję się z książką przebiegu służby oddziałowego z poprzedniej nocy. Rozmawiam też z oddziałowym i pytam, czy coś wydarzyło się w porze nocnej w pawilonie, czy był świadkiem nieporozumień osadzonych w celi albo jakiś rozmów czy nielegalnych kontaktów pomiędzy osadzonymi. To są tak zwane czynności profilaktyczne, ale poprzez ten nasłuch wiele możemy wyłowić. Będąc wychowawcą, nie mogę zapominać o tym, że jestem funkcjonariuszem Służby Więziennej, która ma izolować przestępców od społeczeństwa.
Osadzeni do koperty powieszonej na drzwiach mieszkalnych celi wrzucają karteczki z prośbami, które zbieram na apelu porannym. Proszą o zapisy do psychologa, lekarza, spotkanie z księdzem, o telefon do adwokata, zmianę dnia widzenia. Opiniuję ich prośby i zanoszę dyrektorce do podpisania. Następnie przyjmuję osadzonych w pokoju bądź wizytuję w celi mieszkalnej i ich wysłuchuję. Jeśli mogę, to odpowiadam od razu. Kiedy idę korytarzem, a osadzeni są w drodze do świetlicy czy na zajęcia sportowe, to też mogą mnie o coś zapytać, czasami sobie zażartujemy . Wiadomo, że w więzieniu są za karę, ale nasz kontakt powinien mieć ludzką twarz.
Oprócz tego zajmuję się prowadzeniem akt, wprowadzaniem informacji do systemu, prowadzeniem programów readaptacji społecznej, przygotowaniem komisji penitencjarnej itd. Trzeba być zorganizowanym, żeby znaleźć czas dla człowieka i na sprawy administracyjne.
Jak przychodzi pan ubrany do pracy?
- Pracownicy działu ochrony i administracji więziennej przychodzą do pracy w mundurach, natomiast wychowawcy w cywilu. Zawsze mam na sobie marynarkę, ale ze względów bezpieczeństwa nie chodzę w krawacie. Oczywiście jestem funkcjonariuszem i mam mundur, ale osadzonym źle się on kojarzy. Kiedy widzą człowieka w mundurze, to stają okoniem, za dużo bym z nimi nie porozmawiał.
Zdarzyło się panu zaprzyjaźnić z którymś z więźniów?
- Nie zdarzyło mi się i nie szukam tego typu przyjaźni, bo ja nie jestem tam po to. Gdybym się z kimś zaprzyjaźnił, to w tym momencie przestałbym być wychowawcą. Nie tylko daję im coś od siebie, ale pewnych rzeczy też oczekuję, bo tego wymagają ode mnie przepisy.
Niejednokrotnie były takie próby ze strony osadzonych. Wielu jest takich, którzy potrafią bardzo skracać dystans. Nie zwrócą się do mnie: „Panie wychowawco”, tylko: „Panie Grzegorzu”. - Wolałbym jednak panie wychowawco, bo tutaj jestem wychowawcą, a nie panem Grzegorzem - mówię. Trzeba po prostu postawić jasną granicę.
Czy to prawda, że praca w więzieniu jest jedną z najbardziej stresujących?
- Jest to praca obciążająca i nie zawsze mi się udaje zostawić problemy za murem więzienia, ale muszę sobie jakoś radzić. Nie mogę koncentrować się tylko na pracy, bo mam też rodzinę, dom, i to jest dla mnie najważniejsze. Żona jednak widzi, że odkąd pracuję w więzieniu, stałem się bardziej nerwowy, chociaż ja tego nie czuję. Mam mądrą żonę, która potrafi mi o tym powiedzieć.
Wydaje mi się, że społeczeństwo zapomina, jaką funkcję pełnimy. Straż pożarna ma ponad 90% zaufania społecznego, bo wykonują najgorszą robotę, a pracowników Służby Więziennej nazywa się klawiszami. Wystarczy poczytać opinie internautów pod artykułami na nasz temat. Może jest to pozostałość po poprzednim systemie? Uważano wtedy, że Służba Więzienna jest niedouczona, potrafi lać i nic poza tym. Tymczasem my chronimy społeczeństwo przed przestępcami, często poważnymi. Z tego, co wiem, Służba Więzienna w tej chwili jest najlepiej wykształconą służbą w kraju i jest formacją nowoczesną. Mam nadzieję, że nasz wizerunek kiedyś ulegnie zmianie.
A czy pomimo trudności lubi pan swoją pracę?
- Oczywiście mam satysfakcję z pracy. Gdybym jej nie miał, tobym wystąpił ze służby. Jeśli mogę ukierunkować drugiego człowieka, podpowiedzieć, nad czym powinien popracować, żeby wyjść na prostą, i on mnie słucha, to uważam, że mój wysiłek przyniósł owoce.
Rzeczywiście osadzeni korzystają z tych wskazówek?
- Są trzy kategorie osadzonych. Pierwsza kategoria to: „Nie będziesz mi mówić, co mam robić, bo ja wiem lepiej”. Osadzony należący do drugiej kategorii wysłucha, uda, że jest zainteresowany, że dobrze mówię, ale on i tak myśli inaczej. Do trzeciej kategorii należą osadzeni, którzy naprawdę chcą zrobić coś ze swoim życiem. Dla nich warto jest zainwestować swój czas, umiejętności, bo trzeba pomagać ludziom. Przynajmniej ja zostałem tak nauczony.
Przyjechał kiedyś do nas z innej jednostki osadzony, który był uczestnikiem tak zwanej podkultury przestępczej. To są nieformalne struktury w więzieniu, grypsujący. Przyszedł do mnie do pokoju, więc poprosiłem, żeby usiadł. - Wie pan, pierwszy raz się zdarzyło, że wychowawca prosi mnie, żebym usiadł w pokoju - powiedział. - Proszę, niech pan usiądzie. Płaszczyzna rozmowy będzie zachowana, inaczej ja będę musiał wstać - zażartowałem. Osadzony nie chciał biernie odbywać kary, tylko zaczął szukać dla siebie innych możliwości. Poszedł do pracy najpierw wewnątrz więzienia, potem na zewnątrz, zrezygnował z grypsowania , po jakimś czasie wychodził na przepustki, aż w końcu wyszedł na warunkowe zwolnienie. Moja praca w tym wypadku nie poszła na marne. To dodaje energii, pomaga nie wpaść w rutynę.
Czy więźniowie próbują rozwijać swoje zainteresowania?
- W tej chwili mam osadzonego, który przepięknie maluje. Kiedyś w rozmowie rzucił, że interesuje się rysunkiem, więc poprosiłem, żeby coś narysował, i teraz robi gazetki w pawilonie mieszkalnym, nawet dostał nagrodę w konkursie organizowanym na kartki świąteczne. Ma też sztalugi, płótna i ostatnio skopiował obraz Salvadora Dalego. Kiedy go pochwaliłem, że namalował fajny obraz, to widać było, że go to podbudowało. Pierwszy raz trafił mi się osadzony z taką chęcią uzewnętrznienia się, bo inni robili szkatułki z chleba albo domy z zapałek, ale tylko dla siebie. Tymczasem w tym wypadku wszyscy w pawilonie wiedzą, że mieszka tam artysta. Może to na innych będzie miało pozytywny wpływ i zastanowią się, co chcą z tym czasem w więzieniu zrobić? Być może ktoś skończy szkołę, bo mają do tego prawo, a ktoś inny rozwinie swój własny talent.
Pozostali więźniowie interesują się sportem lub czytają książki. Powiem żartobliwie, że często wypożyczany jest „Hrabia Monte Cristo”, gdzie jest opisana ucieczka z więzienia.
Więźniowie potrafią się przed panem przyznać, że mają wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobili?
- Niektórzy mają wyrzuty sumienia i potrafią to nazwać. Żałują tego, co zrobili, ale mają też świadomość, że czasu się nie cofnie. Na każdą sytuację trzeba spojrzeć indywidualnie. Nie da się porównać człowieka, który bierze nóż i idzie, żeby kogoś zabić, do kogoś, kto przez przypadek potrącił przechodnia na pasach. Ten, który idzie po to, żeby zabić, nawet jak ma wyrzuty, to o tym nie mówi.
O czym marzą?
- Tęsknią za tym, co każdy człowiek ma na co dzień. Chcą być z kimś blisko, przytulić się, dzielić się radościami i troskami. Niektórzy z moich osadzonych na pierwszym miejscu stawiają żonę, konkubinę, dziecko. Bardzo pomaga im świadomość, że mają tego kogoś, dla kogo warto żyć, pracować i walczyć. Wielu przyznaje, że poznanie tej właściwej osoby sprawiło, że ich życie odwróciło się o 180 stopni. Ktoś był łobuzem i przyszedł czas naprawiania błędów, ale już wie, co jest dla niego ważne, zmieniły mu się wartości. Zdarza się, że nawet największym twardzielom potrafią zaczerwienić się oczy, gdy mówią o swojej rodzinie. Kiedy tego słucham, to uzmysławiam sobie, że przecież ja to mam. Czy to doceniam? Może bardziej powinienem się postarać?
Spotyka pan swoich byłych więźniów na ulicy?
- Wielokrotnie. Zauważyłem, że jeśli osadzony był spokojny, nigdy nie było z nim problemów w więzieniu, to widząc mnie na ulicy, czasem powie „dzień dobry”, ale najczęściej się odwróci. Natomiast osadzeni, którzy sprawiali problemy wychowawcze, na ogół na ulicy z daleka krzyczą: Dzień dobry, wychowawco! Nigdy nie spotkałem się z agresywnym zachowaniem z ich strony.
Kiedyś wyszedłem na spacer po osiedlu i stała tam grupa kilku troszkę podchmielonych osób. Musiałem obok nich przejść, zaczęli mnie zaczepiać i nagle usłyszałem: -Zostawcie go, bo to mój wychowek z więzienia. Zaskoczyło mnie, że były osadzony stanął w mojej obronie.
A jak wyglądają powroty byłych więźniów do więzienia?
- Zdarzają się osadzeni, którzy wracają nie po raz pierwszy. Wiedzą, jak więzienie wygląda od środka, znają wychowawcę, oddziałowego, funkcjonariuszy, więc pytają, czy wszyscy jeszcze pracują, i zachowują się, jakby wrócili do grona znajomych.
Jednak pierwsze dni są dla nich trudne, tak jak dla każdego. Idzie człowiek po ulicy, zatrzymuje go policja, okazuje się, że jest poszukiwany listem gończym i trafia do więzienia. Jest wyrwany z codziennego życia i znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Natomiast nikt w nagrodę do takiej placówki nie trafia.
Co pana najbardziej wzrusza w pracy?
- Zawsze łezka mi się w oku kręci, kiedy mamy spotkanie wigilijne w pracy. Przychodzą funkcjonariusze, zaproszeni goście, dzielimy się opłatkiem i składamy życzenia. Na chwilę odchodzimy od szarej codzienności, czuję, że tworzymy wspólnotę. Z innymi funkcjonariuszami żyjemy ze sobą na stopie koleżeńskiej albo przyjacielskiej. Zawsze mogę z kimś pogadać, otrzymać wsparcie, ale też usłyszeć, co źle zrobiłem w pracy.
Przed świętami, tak zostałem nauczony przez starszych kolegów, wizytuję też cele i składam osadzonym życzenia świąteczne. Zdarza się, że więźniowie sami przychodzą, żeby przełamać się opłatkiem. Teraz w pawilonach stoi ubrana choinka świąteczna i osadzeni widzą, że zbliżają się święta. Dla nich to bardzo trudny moment, bo jest to czas, który na wolności spędzają z rodziną. Chociaż może ktoś ich odwiedzić, zadzwonić czy wysłać kartkę świąteczną, to jednak nie jest to samo.
Grzegorz Mikulski. Przez sześć lat uczył historii w gimnazjum i liceum oraz był pośrednikiem nieruchomości. Od siedmiu lat pracuje jako wychowawca więzienny w dziale penitencjarnym w Areszcie Śledczym w Warszawie-Grochowie. Szczęśliwy mąż i ojciec.
Wywiad ukazał się w "Weekendzie" na gazeta.pl