piątek, 13 lutego 2015

Czy szczęścia można się nauczyć? "Niektórym wydaje się, że muszą wszystko rzucić. Uważają, że nie mają innego wyjścia".

Półki w księgarniach uginają się od poradników, które mają nam dopomóc w osiągnięciu życiowej harmonii. Popularnością cieszą się poświęcone temu kursy, aplikacje, strony w internecie. Jest ich tym więcej, im trudniej przychodzi nam powiedzenie sobie i innym, że jesteśmy szczęśliwi. Czym jest to mityczne szczęście? Fantazją, fetyszem, a może sposobem percepcji? Czy poradniki to źródło cennej wiedzy czy makulatura? Jak naprawdę poznać siebie i swoje potrzeby? O dobrym życiu, za którym wszyscy gonimy, rozmawiamy z psychologiem dr Marleną Kossakowską.
Elizabeth Gilbert w „Jedz, módl się i kochaj” ma wymarzony dom, męża, pisze - tak jak chciała. Pewnego dnia stwierdza jednak, że i tak nie jest szczęśliwa. Postanawia więc się rozwieść i ruszyć w podróż. Jeżdżąc po świecie, próbuje odszukać siebie. Czy to oznacza, że szczęściem nie jest - jak wydaje się wielu z nas - ta mała stabilizacja: mąż, żona, dom z ogródkiem, dzieci, fajna praca i pełne konto?
- Dla niektórych jest to szczęście. Wszystko zależy od naszej hierarchii wartości. Tego, co w danym momencie jest dla nas najważniejsze, na jakim etapie rozwoju życia jesteśmy i czego oczekujemy. Naukowo szczęściem nazywamy dobrostan psychologiczny.
Być może Elizabeth Gilbert zabrakło jakiegoś aspektu tego dobrostanu i musiała go poszukać? Już wiemy, że poszukiwanie tylko i wyłącznie jednego aspektu dobrostanu nie wystarczy. Czasami jest tak, że jak go znajdziemy, to okazuje się, że brakuje nam pozostałych. Autorka książki postanowiła rozstać się z mężem, ale za chwilę może zdać sobie sprawę z tego, że tęskni właśnie za stabilizacją, która dawała jej pewną podstawę i dzięki której mogła się realizować.
Może się okazać, że Elizabeth Gilbert jest nieszczęśliwa i znowu zacznie szukaćszczęścia?
- Tak. Nie wiemy, czego dokładnie szuka. Zdaniem znanej psycholog, Carol Ryff, jednym z aspektów naszego dobrostanu jest samoakceptacja. Czyli akceptacja siebie - takiej osoby, jaką jesteśmy. Ale żeby zaakceptować siebie, trzeba najpierw siebie dobrze poznać. Bez poszukiwania samoakceptacja może okazać się niemożliwa. Być może autorka książki, o której pani mówi, w pewnym momencie zrozumiała, że brakuje jej wiedzy o sobie samej, i w związku z tym postanowiła zanurzyć się w różnych środowiskach i kulturach, bo wtedy łatwiej jest stanąć twarzą w twarz ze sobą?
Skąd mamy czerpać wiedzę na temat nas samych?
- To bardzo ważne pytanie i psychologia potrafi już na nie w miarę dobrze odpowiedzieć. Na początku życia przyjmujemy za prawdę o sobie to, co mówią nam rodzice. Uczymy się też siebie poprzez relacje z nimi, zwłaszcza z matką. Później, w okresie młodzieńczym, staramy się od rodziców nieco odseparować. Po raz pierwszy poszukujemy własnego ja, próbujemy zrozumieć, w jaki sposób jesteśmy podobni do mamy, do taty, ale też jak się od nich różnimy. Następnie wchodzimy w kolejne etapy rozwoju. Pojawia się praca zawodowa, zakładamy własną rodzinę, mamy dzieci. Często u kobiety, która zakończyła etap dawania życia i wychowywania, następuje moment zastanowienia. Zaczyna spoglądać na siebie z innej perspektywy. Zastanawia się nad tym, kim jest jako człowiek, jakie ma potrzeby. To moment na tak zwane drugie dojrzewanie u kobiet, które może zaowocować pomysłami na eksplorowanie dotychczas nieznanych im dziedzin życia, na przykład podróżowanie.
Można też nagle wywrócić życie do góry nogami.
- Lepiej byłoby, gdyby ludzie nie robili takich zwrotów życiowych, ale niektórym wydaje się, że muszą wszystko rzucić. Po prostu uważają, że nie mają innego wyjścia. Być może ktoś robi tak, bo potrzebuje czasu, żeby zintegrować siebie z przeszłości ze sobą z przyszłości, zrozumieć, kim jest, jakie pełni funkcje i role społeczne. Każdy z nas ma prawo poszukiwać siebie samego.
Oczywiście czasem jest to trudne, bo na przykład mężczyzna odchodzi od swojej żony właśnie w poszukiwaniu szczęścia, i pojawia się pytanie, jak zachowa się ta druga strona? Czy przyjmie to ze zrozumieniem, akceptacją i miłością, a może po prostu się pogniewa, bo zostało skrzywdzone jej ego? Przecież byli małżeństwem, na pewno żona spodziewała się, że zostaną razem do końca życia, oczekiwała pewnej stałości i konsekwencji w zachowaniu. Niektórzy czekają na partnera tylko kilka dni, inni kilka miesięcy. Czasami po latach ktoś zrozumie, że to, co do tej pory stworzył, było jednak dla niego ważne. Wtedy taki mąż będzie próbował wrócić do rodziny ze wszystkimi konsekwencjami swojej decyzji.

Taka ekstremalna życiowa zmiana może prowadzić do szczęścia?
- Prowadzi w stronę rozwoju, bo rekonstruując sprawdzamy swoje możliwości, próbujemy tego, czego do tej pory się obawialiśmy. Robimy to, żeby doświadczyć życia w pełni i poczuć jego smak. Niektórzy wtedy nas oceniają. Mówią, że eksperymentujemy, poprzewracało nam się w głowie albo nam odbiło. Tak naprawdę nie chodzi o samo to doświadczenie, tylko o to, co my z nim zrobimy. W jaki sposób je zintegrujemy wewnętrznie i jakie wnioski wyciągniemy dla siebie na przyszłość. Należałoby wyciągnąć dobre wnioski.
Czyli jakie?
- Dobre wnioski to takie, które nas doprowadzą do dobrego życia. Ale to nie oznacza życia hedonistycznego, w którym najważniejszą wartością jest odczuwana przyjemność, tylko do zintegrowanego życia, które psychologia pozytywna nazywa życiem w pełni. Jedna z koncepcji dobrostanu - autorstwa Martina Seligmana - mówi o pięciu dziedzinach tego pełnego rozwoju: pozytywnych emocjach, zaangażowaniu w proces życia, pozytywnych relacjach interpersonalnych, życiu pełnym sensu, a więc posiadającym znaczenie, oraz zdobyciu osiągnięć. Koncepcja ta zakłada, że uzyskanie tych wszystkich pięciu aspektów, a więc dążenie do tego, żeby je zdobyć i dbanie o nie, da nam tak zwane dobre życie.
Czy dobre życie dla każdego oznacza coś innego?
- W pewnym sensie tak, aczkolwiek jeśli spojrzymy na wyniki badań, to jako warunek szczęścia wielu młodych ludzi na pierwszym miejscu stawia rodzinę. Wszystko jedno, czy jest to rodzina, z której pochodzą, czy ta, którą sami tworzą. Na drugim miejscu znajduje się praca zawodowa. Oczywiście to są tylko ważne dla nich dziedziny życia, natomiast to, czy uzyskają szczęście w życiu społecznym, zawodowym, rodzinnym, tak naprawdę zależy od tego, w jaki sposób przeżywają życie.
Najważniejsze jest, żeby dobrze siebie poznać i żyć w zgodzie ze swoimi zasadami oraz przekonaniami. I równolegle: liczyć się z tym, czego od nas oczekują nasi najbliżsi, z tym, co kreuje społeczeństwo. Takie życie w harmonii ze swoim światem wewnętrznym i zewnętrznym może doprowadzić do szczęścia.
Dopiero niedawno tematem szczęścia zaczęła zajmować się psychologia i dosyć szybko jedną z najprężniej rozwijających się jej gałęzi stała się psychologia pozytywna, która bada poczucie szczęścia. Powstają czasopisma, a nawet strony internetowe, gdzie ludzie mogą sprawdzić poziom swojego szczęścia.
- Psychologia kliniczna powstała, bo społeczeństwo oczekiwało od nas, że zaczniemy naprawiać to, co jest w nas złe i jest jakimś problemem. Chyba uważano, że ci, którzy są zdrowi i jakoś sobie radzą, są szczęśliwi, a ci, których trzeba leczyć - nieszczęśliwi. Wspomniany przeze mnie Seligman twierdzi, że współczesny świat jest bardzo smutny, wzrasta poziom depresji i tak naprawdę trzeba przypomnieć ludziom, co jest w życiu ważne. Psychologia pozytywna ma być prewencją dla samobójstw i antyzdrowotnych zachowań.
Może to prawda, że szczęśliwym się nie jest, a szczęśliwym się bywa?
- Uwarunkowania szczęścia mogą być kulturowe. Kształtujemy to pojęcie również na poziomie lingwistycznym. Po francusku szczęście to „bonheur” i oznacza dobrą godzinę, tak więc we Francji szczęście jest definiowane jako coś ulotnego, chwilowego. Natomiast w języku angielskim szczęście  - „happiness” - pochodzi od słowa „happen”, czyli stawania się. Sugeruje, że coś mogło wydarzyć się niezależnie od naszej woli i działań. Po prostu znaleźliśmy czterolistną koniczynkę, która przyniosła nam szczęście. Natomiast w języku polskim mamy trudności z określeniem, czym jest szczęście. Słowo to pochodzi ze starorosyjskiego „schast'ye” i Polacy sami muszą je definiować. Generalnie określenia tego używamy w związkach frazeologicznych, takich jak: „Masz szczęście” albo „Buduję moje szczęście” - czyli szczęście to zarówno coś, co uzyskałem przez przypadek, jak i moje dzieło, zależne ode mnie.

Gretchen Rubin napisała książkę „Projekt szczęście”, bo pewnego dnia w autobusie stwierdziła, że czas leci nieubłaganie, a ona nie skoncentrowała się wystarczająco  w życiu na rzeczach, które są ważne. Była wtedy żoną, matką i jak sama mówi o sobie - była szczęśliwa, ale czegoś jej brakowało. Niby wszystko dobrze, jednak nie do końca...
- Ogromnym szczęściem jest mieć taką perspektywę, a więc zdawać sobie sprawę z tego, że ma się fajną rodzinę, udany związek, dobrą pracę i w pewnym momencie i tak dojść do wniosku, że czegoś jednak brakuje. Jest to bardzo rozwojowe i świadczy o umiejętności myślenia o sobie w wielu wymiarach. Ważne jest wtedy, żeby poszukać brakującego aspektu szczęścia, nie niszcząc tego, co się przez lata budowało. Należy zidentyfikować, czym to szczęście dla nas jest i z jakich powodów na przykład połowę życia poświęciłem właśnie temu, co stworzyłam czy stworzyłem. Dlaczego założyłem rodzinę, wychowałem dzieci, zarabiałem pieniądze na dzieci, dlaczego wybudowałem dom i jaki to miało dla mnie sens? Nie można zaprzeczyć temu wszystkiemu, co do tej pory się zrobiło. A jeśli ktoś mając to, co miał, odnajduje w sobie pewien zaginiony kawałek lądu i próbuje go eksplorować, to można mu tylko życzyć, żeby znalazł w swoim otoczeniu tych, którzy podejdą do tego ze zrozumieniem oraz będą razem z nim podróżować.
Rubin opisuje, jak to przez rok uczy się porządkować przestrzeń wokół siebie, mniej narzekać, koncentruje się na pracy naukowej, szuka informacji o tym, czym jest szczęście. Między innymi odkrywa, że nowość i wyzwanie są ogromnymi źródłami szczęścia, pieniądze pomagają kupić szczęście, jeżeli są wydawane mądrze, oraz że bardzo małe zmiany w naszych codziennych czynnościach czy nawykach, jak uporządkowanie biurka, mogą wiele zmienić. Jej książka została przetłumaczona na 35 języków. Czy taka jest recepta na szczęście?
- Jeśli Gretchen Rubin uważa, że uporządkowanie życia daje jej źródło szczęścia, to zadałabym pytanie: czego dokładnie? Pozytywnych emocji czy wewnętrznego spokoju? Odpowiedź może być łatwa, po prostu uporządkowanie rzeczy i przedmiotów sprawia, że uzyskuje się wewnętrzny ład. Ale czy to jest ważne dla niej na teraz czy w ogóle na całe życie? Za kilka lat może się okazać, że chodzi jej o coś innego. Nie wiem, czy autorka książki już czuje się zintegrowana, czy znajduje się na pewnym etapie i jest to dopiero element poszukiwawczy.
Ludzie zamiast zajrzeć w siebie, wybierają chyba jednak drogę na skróty w poszukiwaniu szczęścia, skoro na rynku pojawiło się wiele poradników, takich jak światowy bestseller „Sekret”, które uczą afirmować siebie. W tym poradniku jest taki fragment: „Myśli są magnetyczne i odznaczają się określoną częstotliwością. Kiedy je snujesz, zostają wysłane we Wszechświat i magnetycznie przyciągają wszystkie podobne rzeczy na tej samej częstotliwości. Wszystko, co wysłane, powraca do źródła - do Ciebie”.
- Poradniki pełnią bardzo dobrą rolę, jeżeli przynoszą danej osobie korzyść, czyli jest to indywidualna sprawa. Radziłabym jednak korzystać z nich z włączonym myśleniem krytycznym. Należy wybrać z poradników to, co jest dla nas dobre, uwzględniając przy tym swoje życie, potrzeby i system wartości.
Książka „Sekret” może dawać nadzieję, ponieważ apeluje do naszych uczuć, emocji i do wiary w to, że jeżeli coś powiem, w jakiś sposób będę postępować, to coś konkretnego się wydarzy, a więc jednym słowem wraca poczucie kontroli nad własnym życiem. Natomiast psychologia pozytywna jest nauką i zwraca uwagę na wymierną skuteczność różnorodnych strategii budowania dobrostanu. Praca nad sobą nie jest pracą magiczną i wymaga od nas samych wewnętrznej motywacji, determinacji, konsekwencji, systematyczności. Zatem kształtujemy swoje myśli, zachowanie poprzez wykonywanie pewnych ćwiczeń. Jednym z nich jest list wdzięczności. W liście takim dziękujemy komuś za coś, za co jesteśmy wdzięczni. Badania wykazały, że u osób, które praktykują zdolność wyrażania wdzięczności na co dzień, następuje ewidentny wzrost poczucia szczęścia, a nawet polepsza się u nich zdrowie fizyczne.
A czy myśląc pozytywnie, stajemy się szczęśliwsi?
- Jeżeli jest to zgodne z naszym stylem wyjaśniania zjawisk, bo jesteśmy optymistami, to myślenie pozytywne nam pomaga. Natomiast gdy robimy to wbrew sobie, a nasz rozsądek i nasze myśli nadal są pesymistyczne, to znaczy, że nie słuchamy, co chce nam powiedzieć nasz umysł, i dokonujemy pewnej przemocy na sobie samym. Znane są oczywiście sytuacje, kiedy ludzie na siłę kreują myśli pozytywne i mają one na celu zmianę sposobu myślenia. Osobiście spotkałam się z przypadkiem kobiety, która w trakcie pogorszenia się stanu zdrowia w przebiegu choroby somatycznej wieszała kartkę na ścianie, na której było napisane: „Jestem zdrowa”. Oczywiście było to pobożne życzenie, ale patrząc na tę kartkę, konfrontowała się ze swoimi emocjami złości, gniewu i smutku związanymi z utratą sprawności i samodzielności. Zdzierała ją ze ściany, gięła, wyrzucała do kosza, a potem na nowo rozprostowywała po to, żeby w nią patrzeć. Takie zachowanie pomagało jej zaadaptować się do stanu pogorszenia zdrowia. Pomagało też przejść do kolejnej fazy zmagania się z chorobą poprzez poprawę samopoczucia i zmobilizowania swoich wewnętrznych zasobów zaradczych.
Ostatnio powstają w internecie projekty w stylu: 100 dni szczęścia. Na tej stronie zachęca się ludzi do wrzucania zdjęć ilustrujących sytuacje, które sprawiły im radość danego dnia, jak kawa z przyjaciółką. Założycielce strony chodzi o to, żeby ludzie zdali sobie sprawę, jacy to jesteśmy szczęśliwi, stali się bardziej optymistyczni, mieli lepszy humor. Stronę założyła dziewczyna, która sama potrzebowała czasu, żeby to dostrzec. Bywa, że jesteśmy szczęśliwi, ale o tym nie wiemy?
- Oczywiście, wtedy ważne jest uzmysłowienie sobie, że tego szczęścia na co dzień dotykamy, że ono nam się udziela. Jest to kwestia umiejętności spojrzenia na siebie z perspektywy innych ludzi, czyli metodą porównań. Ta dziewczyna chciała podzielić się z innymi swoim odkryciem na temat szczęścia i znalazła tych, którzy też uważają, że jest to dobry pomysł na szczęście. Natomiast najprawdopodobniej najważniejsze jest dla niej to, że w tym, co robi, znalazła pewien sens. Właśnie tego sensu ludziom ostatnio brakuje, dlatego tak dużo osób cierpi na depresję i na obniżony nastrój.
Co takiego się stało, że ludzie nie widzą sensu?
- Przede wszystkim relacje między ludźmi stają się coraz bardziej umowne, bo media społecznościowe, telefony, komputery, w pewnym sensie utrudniają nam życie w prawdziwej relacji. Natomiast życie w prawdziwej relacji daje nam duże poczucie satysfakcji i umożliwia oddziaływanie na drugą osobę. Rozmawiamy na mniej lub bardziej głębokie tematy, ale jeśli ktoś lubi się ze mną spotykać, to znaczy, że jestem fajny, mam znaczenie dla tego kogoś.
Praca, którą wykonujemy, również może prowadzić w tym kierunku. Mamy pewne osiągnięcia i daje nam to wewnętrzną satysfakcję, ale jesteśmy z siebie dumni również dlatego, że inni nas przez to doceniają. Czujemy pozytywne emocje: radość, zadowolenie, dumę, czasami nawet bardzo przyjemne uczucie uniesienia. Przeżywanie emocji pozytywnych daje nam przyjemność, ale również nadaje sens życiu i motywuje do dalszych działań.

Już starożytni filozofowie próbowali zgłębić temat szczęścia. Arystoteles uważał, że przyjemność życia jest przyjemnością płynącą z ćwiczenia duszy.
- Tutaj wkraczamy w inny aspekt szczęścia, obecnie przez psychologów dosyć skutecznie eksplorowany, a mianowicie „duchowość czy religijność”. Dwa pojęcia, które mogą być komplementarne, ale nie muszą. Duchowość stanowi w życiu człowieka bardzo ważny wymiar i jej brak może skutkować trudnościami w uzyskaniu pełnego dobrostanu.
Religie z kolei nie są zgodne. Chrześcijanie uważają, że człowiek może być wyłącznie szczęśliwy poprzez kontakt z Bogiem, według nauk islamu szczęście jest wtedy, jeśli postępujemy zgodnie z wolą Allaha, a w buddyzmie szczęście nie jest możliwe, jeśli podąża się za pragnieniami, a jedynym sposobem osiągnięcia trwałego szczęścia jest wyzbycie się pragnień.
- Religie w mniejszy lub większy sposób strukturalizują człowiekowi sposób patrzenia na świat i myślę, że niektórym ludziom to właśnie jest potrzebne. Natomiast duchowość jest troszeczkę innym pojęciem. Jest związana z naszym wewnętrznym stanem i rozumieniem koncepcji Boga czy istoty wyższej oraz sposobem akceptowania różnorodności w tym świecie, zdolności do nieoceniania, szacunku dla inności, wielokulturowości czy wielowyznaniowości.
Wydaje mi się, że duchowość jest pojęciem nadrzędnym w stosunku do religijności. Religijność pomaga uzyskać duchowość, ale może też przeszkadzać. Poza tym religijność może być przeżywana bez szczególnej duchowości, bo niektórzy nie są w stanie osiągnąć pewnego stanu duchowego. Natomiast szacunek do tych doznań i przeżyć może dać nam szanse na dobre życie w świecie bez przemocy. Podobną funkcję pełnią też szeroko rozumiane nauki humanistyczne. W stechnicyzowanym świecie nauki wartości powinny mieć swoje szczególne miejsce w promocji takich standardów jak pokój, wolność, dobrostan.
A może naszym problemem jest - jak to pięknie ujął Dalajlama zapytany o to, co go najbardziej zadziwia: „Człowiek, bo poświęca swoje zdrowie, żeby zarobić pieniądze, następnie zaś poświęca pieniądze, by odzyskać zdrowie. Oprócz tego jest tak zaniepokojony swoją przyszłością, że nie cieszy się z teraźniejszości. W rezultacie nie żyje ani w teraźniejszości, ani w przyszłości; żyje tak, jakby nigdy nie miał umrzeć, po czym umiera, tak naprawdę nie żyjąc”.
- To jest jakiś paradoks naszego życia. Dalajlama prosił nas o to, żebyśmy spojrzeli na tę sprzeczność z własnej perspektywy, czyli zastanowili się nad tym, do czego zmierzamy i jak to życie chcemy przeżyć. Jakkolwiek by było, życie jest procesem i fajnie jest czuć, że się żyje, bo jednak jest ono chwilowe i trwa od momentu urodzenia do momentu śmierci.

Dr Marlena Kossakowska. Psycholog i wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej (wydział w Sopocie), członek Zarządu International Positive Psychology Association, pomysłodawca i organizator I Międzynarodowej Konferencji Psychologii Pozytywnej w Polsce (Sopot, 2013). W latach 2013-2014 przebywała na stażu naukowym u Martina Seligmana, dyrektora Positive Psychology Center na University of Pennsylvania w USA. Jest kierownikiem studiów podyplomowych z zakresu psychologii pozytywnej rekomendowanych przez doktora Seligmana organizowanych od 2011 roku na wydziałach SWPS w Sopocie i we Wrocławiu.
Wywiad ukazał się w "Weekendzie" na gazeta.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz