Karolina i Piotr wynajęli i odrestaurowali żydowski dom modlitwy w Będzinie, bo nie chcieli, aby historia miasta odeszła w niepamięć. Przed wojną mieszkało tutaj około 30 tys. Żydów. - Ci ludzie tutaj żyli i nagle, w dziwny sposób, o nich zapomniano. Z tym trzeba było coś robić - mówią. Założyli Fundację Brama Cukermana i teraz Będzin odwiedzają byli mieszkańcy. Przyjeżdżają z całego świata, bo "chcą zobaczyć miasto po raz ostatni".
Dlaczego zajęliście się odrestaurowaniem żydowskiego domu modlitwy w Będzinie?
Piotr Jakoweńko: - Chyba los tak chciał. Przez przypadek dowiedzieliśmy się od urzędnika, że na pierwszym piętrze prywatnej kamienicy jest do wynajęcia dawny żydowski dom modlitwy. Ta mała bożnica została odkryta w 2006 r., ale żaden urząd ani organizacja nie chciały wziąć odpowiedzialności za to miejsce. Nas to zszokowało.
Karolina Jakoweńko: - Pochodzę z Będzina. Przed wojną mieszkało tutaj około 30 tys. Żydów, ale ich historia została zamieciona pod dywan. W centrum miasta można zobaczyć tablice informacyjne, pomniki upamiętniające getto i synagogę, jednak prawie nikt się tym nie interesuje. Stwierdziliśmy, że musimy ten dom modlitwy wynająć, bo w przeciwnym razie kolejna pamiątka po historii naszego miasta zostanie zniszczona. Zdecydowaliśmy się, nie mając pojęcia, co z tym miejscem zrobimy. To był spontaniczny odruch.
Czy wcześniej interesowaliście się historią Żydów w Polsce?
P.J.: - Nie mieliśmy dużej wiedzy na ten temat. Po prostu czuliśmy, że coś jest nie tak. Ci ludzie tutaj żyli i nagle, w dziwny sposób, o nich zapomniano. Z tym trzeba było coś robić.
K.J.: - Studiowałam kulturoznawstwo, a Piotrek projektowanie graficzne. Dopiero kiedy zajęliśmy się domem modlitwy, dowiedzieliśmy się, jaki był wkład Żydów w rozwój Będzina. Budowali fabryki i kamienice, rozwijali przemysł, większość z nich mieszkała w centrum miasta. W ramach tej pasji skończyłam podyplomowo studia związane z historią Żydów na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Dorastałaś w Będzinie, w twoim domu na ten temat Żydów nie rozmawiano?
K.J.: - Moje babcie czasem wspominały, że Żydzi tutaj mieszkali. Nawet jedna z nich nie chciała, żebym miała na imię Karolina, bo jakaś Żydówka tak się nazywała. Chyba jej nie lubiła i dlatego zaprotestowała (śmiech). Wiem też, że moja prababcia miała sklep w żydowskiej dzielnicy, a w drodze na cmentarz katolicki, gdzie pochowana jest moja rodzina, przechodziliśmy obok cmentarza żydowskiego. W szkole nie usłyszałam o Żydach ani słowa, mimo że chodzili do tej szkoły przed wojną. Jest to spadek po czasach PRL-u, kiedy mówienie na ten temat nie było mile widziane.
P.J.: - Wydaje mi się, że w masowej pamięci Żydzi funkcjonują jako egzotyczna mniejszość, która była poprzebierana w dziwne stroje. Z tym że Będzin jest częścią Zagłębia Dąbrowskiego i na miasto trzeba spojrzeć z perspektywy całego regionu. Przed wojną mieszkało tutaj około 100 tys. Żydów. W Zagłębiu, po Warszawie i Łodzi, mieściło się największe skupisko Żydów w całej Rzeczypospolitej. Połowa mieszkańców to byli Żydzi, więc nie mamy do czynienia z mniejszością. Przybyli tutaj jeszcze w średniowieczu, bo miasto leżało na szlaku handlowym pomiędzy Wschodem a Zachodem. Dawniej Żydzi przyjeżdżali nawet z Mysłowic czy z Bytomia, żeby chować swoich zmarłych w Będzinie. Przed II wojną światową będzińska gmina żydowska rywalizowała z Sosnowcem.
Piotr, ty pochodzisz z Bytomia. Czy tam przed wojną też mieszkało wielu Żydów?
P.J.: - Bytom przed wojną należał do Niemiec i żyło tam niewielu Żydów. Byli zasymilowani i zanim do władzy doszedł Hitler, uważali się za patriotów. Dzisiaj oba te miasta cierpią na rodzaj szoku. Nowi mieszkańcy mają problem z zaakceptowaniem historii i nie kontynuują przedwojennej tradycji.
Co zrobiliście z domem modlitwy, kiedy go wynajęliście?
K.J.: - Zaczęliśmy sobie zadawać pytanie: Co teraz? Przedwojenny dom modlitwy po wojnie przerobiono na mieszkanie i postawiono ścianki działowe, które służyły do rozdzielenia pokoi. Zawsze powtarzamy, że bieda jest najlepszym konserwatorem. Ludzie, którzy tutaj mieszkali, pokryli polichromie farbą kredową, a gdyby mieli pieniądze, toby je skuli. Kiedy urzędnicy odkryli, że w tym miejscu znajdował się dom modlitwy, z pomocą licealistów umyli ściany i odkryli malunki. Polichromie zachowały się w około 70 proc., ale na ścianach nadal pozostały kawałki farb, które odpadały. Wiedzieliśmy, że musimy znaleźć środki na ich konserwację.
P.J.: - Polichromie przedstawiają między innymi sceny ze Starego Testamentu, widok Jerozolimy, inskrypcje w języku hebrajskim. Nie są wielkim dziełem artystycznym, ale są unikatowe pod względem historycznym. Kiedyś domów modlitwy w Polsce były tysiące, w samym Będzinie 80. Do dzisiaj zachowało się ich około 40, z czego dwa w naszym mieście. Drugi dom modlitwy jest pod opieką będzińskiego muzeum. Mieści się w piwnicy, tam polichromie nigdy nie zostały zamalowane.
K.J.: - Udało nam się przekonać właścicieli kamienicy, żeby wynajęte przez nas mieszkanie wpisać do rejestru zabytków, a potem założyliśmy fundację „Brama Cukermana” i złożyliśmy wnioski o dotacje na renowacje polichromii. Pozyskaliśmy sto procent dofinansowania od śląskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków, co się bardzo rzadko zdarza. Myślę, że urzędnicy docenili fakt, że młodzi ludzie chcą chronić dziedzictwo kulturowe. I to jeszcze nie swoje.
Odkryliście, jaka była historia tego miejsca?
P.J.: - Dom modlitwy znajduje się w tak zwanej „bramie Cukermana”. Jest to wydłużone podwórko w formie wąskiej uliczki, którą można przedostać się na plac 3 Maja. Wszyscy w Będzinie wiedzą, gdzie znajduje się brama Cukermana, chociaż czasem nie mają pojęcia, dlaczego tak się nazywa. Tymczasem nazwa pochodzi od nazwiska byłego właściciela tej nieruchomości Nuchima Cukiermana. Był jednym z bogatszych i bardziej szanowanych mieszkańców Będzina. Przyjechał tutaj z małego miasteczka i zajmował się handlem. Ten dom wybudował w latach 20. na święto Pesach. Bożnica służyła mieszkańcom tego podwórka do różnych spotkań. Nuchim Cukierman zmarł jeszcze przed wojną. Ci z jego rodziny, którym udało się przeżyć Zagładę, postanowili wyjechać z Polski. W 1948 r. sprzedali tę kamienicę dwóm polskim rodzinom.
K.J.: - Trzy lata temu zadzwoniła do naszej fundacji Liola Fattal ze Szwecji, która, jak się okazało, jest prawnuczką Nuchima Cukiermana. Chociaż urodziła się za granicą, to rozmawiała z nami piękną polszczyzną, bo języka nauczyła się od rodziców, zasymilowanych Żydów. Jako ostatnia w rodzinie posługuje się tym językiem. Odwiedziła nas w Polsce razem z Noemi Jakubowicz, swoją ciotką z Izraela. Noemi przyszła na świat w tej „bramie Cukermana”, pomimo że jej rodzice wyemigrowali w latach 30. do Palestyny. Kiedy jej mama była brzemienna, przyjechała do Polski, żeby zgodnie ze zwyczajem urodzić dziecko w domu rodzinnym.
P.J.: - Były w dużym szoku, że nagle jacyś Polacy postanowili zadbać o dziedzictwo ich krewnego. W ten sposób ślad po ich rodzinie nie uległ zatarciu. Zaprzyjaźniliśmy się. Liola mówi, że jest babcią naszej córki i wysyła jej prezenty. Dzwonimy do siebie przed świętami, odwiedziliśmy Noemi w Izraelu.
Dużo osób żydowskiego pochodzenia przyjeżdża do Będzina z zagranicy?
P.J.: - Tak, odwiedza nas coraz więcej gości. Niektórzy znajdują nas, tak jak wnuczka Cukermana, przez internet, inni przez stowarzyszenia żydowskie albo z czyjegoś polecenia. Okazuje się, że ludzie z korzeniami w Będzinie mieszkają na całym świecie. Zarówno w Izraelu, Stanach Zjednoczonych, Australii, jak i Ameryce Południowej.
K.J.: - Czasem odwiedzają nas osoby, które urodziły się w Będzinie, i teraz chcą zobaczyć miasto po raz ostatni. Takie wizyty są najcenniejsze. Wtedy to nie my oprowadzamy, a wchodzimy w rolę słuchacza. Coraz częściej trafiają do nas ich dzieci i wnuki, czyli nasi rówieśnicy. Pokazujemy, gdzie była synagoga, którą zniszczono w pierwszych dniach wojny, getto, zabieramy na cmentarz żydowski. Staramy się przedstawić historię Będzina najlepiej, jak potrafimy. W Polsce to małe, nieznaczące miasto, jakich są setki, a okazuje się, że takie oprowadzanie wycieczki potrafi zająć cztery godziny.
Czego udało wam się dowiedzieć o życiu w Będzinie od osób, które urodziły się tutaj przed wojną?
K.J.: - Kiedyś odwiedził nas Zeev Londner, który wychował się na ulicy Modrzejowskiej w Będzinie. W czasie wojny jako nastolatek walczył w ruchu oporu w getcie. Opowiadał, jak podczas walk uciekał przed Niemcami i próbował schować się w jakimś bunkrze, ale koledzy bali się wpuścić go do środka, więc pobiegł do drugiego. Niemcy odkryli właśnie ten bunkier, do którego nie wszedł, i wszyscy w nim zginęli.
Zeev przeżył wojnę i wyjechał do Izraela, gdzie założył rodzinę oraz pracował w lotnictwie. Jednak cały czas pamiętał o Polsce. Pomimo tego, co tutaj przeszedł, nadal kochał Będzin. - Gdybym mógł, tobym dzisiaj tutaj zamieszkał. To miasto mojego dzieciństwa, moje miejsce na Ziemi - mówił. Był jednak wstrząśnięty, jak to miasto dzisiaj wygląda. Przed wojną w Będzinie funkcjonowały trzy kina, dzisiaj jedno, i to upadające. Były herbaciarnie, teraz nie ma ani jednej. W centrum mieściły się restauracje i hotele, miasteczko było tłoczne, na ulicach słyszało się różne języki. Obecnie jest niedoinwestowane, szare i zaniedbane. Bogate śródmieście, które kiedyś było zamieszkałe przez Żydów, jest najbardziej zaniedbaną częścią miasta.
P.J.: - Udało nam się też dowiedzieć czegoś o zwyczajach religijnych Żydów. Raz przyjechała do nas Dasha Werdygier Rittenberg z Nowego Jorku. Pochodzi z ultraortodoksyjnej rodziny, jej ojciec był chasydem. Zaśmiała się, że większość jej znajomych Żydów była zbyt religijna, żeby chodzić do Wielkiej Synagogi, która znajdowała się na Wzgórzu Zamkowym w Będzinie. Razem z rodziną chodziła do bożnic takich jak nasza. Kiedy mijała innych Żydów na ulicy, to wiedziała, do jakich bożnic chodzą. Cała ta społeczność chasydzka była podzielona i różne odłamy nie integrowały się ze sobą. Dasha pokazała nam też, gdzie była szkoła dla religijnych dziewcząt „Beit Jakow”.
Czyja wizyta wzruszyła was najbardziej?
K.J.: - Każda jest wzruszająca. Bardzo miło wspominam wizytę Hani Kozak, której tata urodził się w Będzinie. Mieszka w Los Angeles, gdzie zajmuje się fotografią i nie mówi po polsku. Płakała, gdy oprowadzałam ją po terenie byłego getta, po boisku, gdzie dokonywano selekcji Żydów, nawet w naszej fundacji. Poczułyśmy do siebie ogromną sympatię i mówiłyśmy, że jesteśmy dwie siostry z Będzina - Żydówka i Polka. Potem pojechaliśmy do Krakowa. Zabraliśmy ją na konferencję dotyczącą dziedzictwa żydowskiego i na spacer po Kazimierzu z anglojęzycznym przewodnikiem. Była pod ogromnym wrażeniem, że tyle osób w Polsce interesuje się historią Żydów. Powiedziała, że mogłaby tutaj zamieszkać na emeryturze, ale jej tata narzekał, że mamy ciężkie zimy, więc nie wie, czy dałaby radę wytrzymać zimno.
Czy wasi goście mają jakieś nietypowe prośby?
P.J.: - Zdarza się. Raz odwiedziło nas dwóch braci po czterdziestce, którzy do Polski przylecieli z Los Angeles prywatnym odrzutowcem. Na nasze warunki niewyobrażalnie bogaci ludzie. Z Będzina pochodził ich ojciec. Zadzwonili do niego, kiedy znaleźliśmy ulicę, na której się urodził. Rozmawiali z nim przez długi czas po angielsku i on im tłumaczył przez telefon, którędy wchodziło się do jego domu, na którym piętrze mieszkał, ile schodów należy pokonać. Ten pan musiał mieć niesamowitą pamięć. Niestety, nikogo nie zastaliśmy w tym mieszkaniu. W tradycji żydowskiej jest zwyczaj umieszczania we framudze drzwi mezuz, czyli małego pudełeczka z modlitwą. Na tych drzwiach też znaleźliśmy wyżłobienie po mezuzie.
K.J.: - Noemi z rodziny Cukiermana udało się wejść do mieszkania, w którym się urodziła. Kiedyś należało ono do jej dziadka i dla niej to było niesamowite przeżycie. Mamy szczęście, bo w Będzinie tego typu wizyty nie spotykają się z niechęcią mieszkańców. Chętnie wpuszczają gości na podwórko i na klatkę schodową. Wiem, że różnie z tym bywa w Polsce. Czasem ludzie proszą nas też, żeby im pokazać szkołę, do której chodzili. Niektórzy przyjeżdżają w imieniu znajomych. - Skoro będziesz w Polsce, to podjedź do Będzina i zrób zdjęcie szkoły, gdzie chodził mój dziadek, bo prosił mnie o to - mówią. Są to wizyty czysto sentymentalne.
Czy Żydzi są zaskoczeni, że pomaga im dwójka młodych Polaków?
K.J.: - Tak, zawsze pada pytanie, czy jesteśmy Żydami i dziwią się, kiedy odpowiadamy, że jesteśmy Polakami. Czasem mówią, że jesteśmy Żydami, ale o tym nie wiemy. Dla nich jest niebywałe, że młodzi ludzie w Polsce grzebią w przeszłości, zamiast, jak powtarzają: - Zająć się zarabianiem pieniędzy.
P.J.: - Reakcje są bardzo pozytywne. Amerykańskich Żydów uczono, że należy zapomnieć o europejskiej historii i zacząć życie po wojnie z czystą kartą. Często nie chcą tutaj przyjeżdżać, a jak już przyjeżdżają, to spodziewają się, że na każdym kroku spotkają się z agresją lub szykanami. My ich nie czarujemy. Szczerze mówimy, że Polska - tak jak wiele krajów w Europie - ma problem z antysemityzmem, ale moim zdaniem on słabnie. Jednocześnie tłumaczymy, że ostatnio u nas w kraju następuje odbudowa życia żydowskiego, za co odpowiedzialni są Żydzi i Polacy. Jest to część trendu, który widać w Krakowie, Warszawie i innych dużych miastach. Dzięki temu powoli następuje zmiana w naszych relacjach.
Czy wasi goście zmieniają zdanie o Polsce w czasie zwiedzania naszego kraju?
K.J.: - Bardzo często. Kiedyś ze Stanów przyjechała Janette Gitler razem z koleżanką Polką, która była jej kosmetyczką. Raz w trakcie zabiegu kosmetycznego Polka zwierzyła jej się, że ma problemy z nerkami. - To ja ci podaruję moją nerkę. Chcę zrobić micwę - powiedziała Janette. Jej koleżanka zapytała, co chce w zamian. - Chcę, żebyś zorganizowała mi wycieczkę po Polsce, mój tata pochodził z Będzina - odpowiedziała. Janette bała się tej wyprawy, bo Polka uprzedziła ją, że w naszym kraju jest niebezpiecznie. Po przyjeździe bardzo jej się u nas spodobało. Zobaczyła, że to nie jest Dziki Zachód. Kiedy oprowadzałam je po miejscach pamięci w Będzinie, zaglądałyśmy do bram, które nie zmieniły się od kilkudziesięciu lat. Polka prosiła mnie, żebym nie pokazywała jej takich miejsc, bo Janette te wspomnienia zabierze ze sobą do Stanów. Ale nie mogę przecież pokazywać Będzina, którego nie ma.
Kiedy rozmawiam z Żydami za granicą, to mam wrażenie, że dla niektórych Polska jest tylko wielkim cmentarzyskiem.
P.J.: - Nasz kraj już zawsze będzie dla nich cmentarzem. Dymy z krematoriów rozeszły się po całej Polsce i tego nie zmienimy. Art Spiegelman, autor komiksu „Maus”, powiedział, że nigdy nie przyjedzie do kraju, w którym wydarzyło się tyle złego, chociaż jego tata był związany z Zagłębiem. Cóż, dzisiaj w mediach można usłyszeć, że to były polskie obozy śmierci i niektórzy są w stanie w to uwierzyć... Natomiast my staramy się im również pokazać, że przez tysiąc lat Chrześcijanie i Żydzi żyli w zgodzie na ziemiach polskich.
K.J.: - Mówimy o cmentarzach z czasów wojny, ale jednocześnie trzeba pamiętać, że jest mnóstwo cmentarzy, gdzie ludzie byli chowani. W samym województwie śląskim jest ich ponad sześćdziesiąt, w Polsce powyżej tysiąca. One świadczą o tym, że tutaj mieszkali Żydzi, a z inskrypcji na macewach zawsze można się o nich czegoś dowiedzieć. Tylko w Będzinie były trzy cmentarze żydowskie, do tej pory zachował się jeden. Ten cmentarz ma prawie 200 lat, jest położony na zboczu góry i mocno zaniedbany.
P.J.: - W zeszłym roku nasza fundacja stworzyła raport o stanie cmentarzy żydowskich na Śląsku i w Zagłębiu, który miał zachęcać ludzi do tworzenia inicjatyw społecznych w celu ich ratowania. Większość należy do Skarbu Państwa, a mimo to samorządy lokalne nie bardzo palą się do tego, żeby wziąć za nie odpowiedzialność. Oczywiście są też przykłady pozytywne. Miasto Mysłowice uchwałą rady miasta wyłożyło środki finansowe dla grupy społeczników, która dzięki temu może kupić narzędzia, paliwo do kosiarki, prowiant i uporządkować cmentarz.
K.J.: - Cmentarze żydowskie najczęściej są położone w centrach miast, ale urzędnicy nie traktują ich jako części naszej wspólnej historii. Uważają, że są poniemieckie albo pożydowskie. Tymczasem one są w Polsce, pod naszymi nosami i powinniśmy o nie dbać. Oczywiście dzisiaj potomkowie tych Żydów mieszkają na całym świecie, ale wtedy to byli mieszkańcy naszych miast, którzy budowali nasze domy.
Jak polscy koledzy reagują na waszą inicjatywę?
K.J.: - Raczej z sympatią. Zdarza się, że ci, których znamy od wielu lat, proszą: -Słuchajcie, skoro tyle wiecie, to może zrobilibyście dla nas wycieczkę po miejscach żydowskiej pamięci?
P.J.: - Na razie pracujemy w naszej fundacji „po godzinach”, ale najchętniej nie robilibyśmy nic innego. Póki co staramy się pozyskać środki, żeby „Brama Cukermana” sama płaciła za siebie rachunki, ale jeszcze nam się to nie udało. Na pewno gdybyśmy zaopiekowali się tym domem modlitwy i nie byłoby odzewu, nie czulibyśmy, że to, co robimy, jest ważne, to nasza energia by się skończyła. Tymczasem mamy wrażenie, że im dalej od Będzina, tym nasza praca jest bardziej znacząca. Pojawiają się u nas ludzie z całego świata, zaprzyjaźniamy się i to nas motywuje.
Jakie macie plany na przyszłość?
P.J.: - Chcielibyśmy, żeby „Brama Cukermana” stała się placówką kultury lub funkcjonowała jako miejsce edukacyjne, upamiętniające Żydów z Będzina i okolic. Edukacja stała się celem fundacji, bo w szkołach uczymy się tylko ogólnej narracji historycznej, ale Śląsk i Zagłębie zawsze były wielokulturowe i to był zupełnie inny świat, inna historia. Jeden z projektów, który realizujemy od dwóch lat, jest skierowany do uczniów klas gimnazjalnych i średnich. Prowadzimy w szkołach serie spotkań, na których opowiadamy o historii Żydów, o zagładzie, antysemityzmie, czasami zwiedzamy cmentarze żydowskie.
K.J.: - W 2012 stworzyliśmy serię audioprzewodników „Opowieści nieobecnych” o dziedzictwie żydowskim w jedenastu miastach województwa śląskiego. Utwory opowiadają o dawnych synagogach, cmentarzach, ważnych ludziach. Udostępniliśmy je na naszej stronie, jest również wersja w języku angielskim. Ich napisanie zleciliśmy historykom, ale sami też dużo dzięki nim się dowiedzieliśmy. Na przykład odkryliśmy, że Oskar Troplowitz, twórca kremu Nivea, pochodził z Gliwic...
Karolino, czego dzięki fundacji dowiedziałaś się o swojej rodzinie?
K.J.: - Jakiś czas temu na zaproszenie rodziny Cukiermana pojechaliśmy z Piotrem do Szwecji na wywiady ze świadkami historii. Jeden z nich, Zygmunt Baum, opowiadał nam, jak to w czasie wojny powstało getto w Będzinie i jego ojciec oddał go na przechowanie do Polaka, Rajmunda Ciesielskiego. Zaczęłam się śmiać, że mój pradziadek miał na nazwisko Ciesielski. - O, to ty jesteś z Ciesielskich - powiedział. -To popularne nazwisko. Nie wiem, czy jestem z tych Ciesielskich - odpowiedziałam.
Kiedy wróciłam do Polski, poszłam do najstarszej w rodzinie cioci i zapytałam, czy u nas w rodzinie był jakiś Rajmund. Ona na to: - Tak, wujek Rajmund. Okazało się, że Rajmund Ciesielski z mojej rodziny ukrywał Zygmunta Bauma na strychu nad swoim warsztatem samochodowym. Zygmunt Baum miał tylko 14 lat, tęsknił za mamą i zadecydował, że chce pójść do getta. Potem trafił do Auschwitz, gdzie zginęła prawie cała jego rodzina. Podczas tego wywiadu ciągle zadawał sobie pytanie, jak to się mogło stać, że Niemcy, taki kulturalny naród, mogli potraktować innych ludzi w tak barbarzyński sposób. Nie był w stanie tego zrozumieć.
P.J.: - W ogóle nie usłyszałabyś o tym, gdybyś nie pojechała do Szwecji. To właśnie jest niesamowite, że w naszych rodzinach takich historii się nie pamięta.
K.J.: - Mało tego, mój wujek podpisał niemiecką listę narodowościową i po wojnie miał przez to problemy. Zygmunt Baum świadczył w sądzie na jego korzyść. Potwierdził, że Rajmund Ciesielski jest Polakiem i pomagał Żydom. Historia potrafi być bardzo pokręcona.
Karolina Jakoweńko. Prezes Fundacji Brama Cukermana, kulturoznawczyni (UMCS Lublin), przewodnik terenowy i miejski po województwie śląskim. Absolwentka studiów podyplomowych Żydowski Świat (Katedra Judaistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego). Inicjatorka ratowania żydowskiego domu modlitwy w Będzinie w Bramie Cukermana i dyplomowana edukatorka Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Vashem w Jerozolimie.
Piotr Jakoweńko. Współzałożyciel Fundacji Brama Cukermana. Projektant grafiki użytkowej (ASP Katowice). Inicjator ratowania żydowskiego domu modlitwy w Będzinie w Bramie Cukermana.
Wywiad ukazał się w "Weekendzie" na gazeta.pl
Wywiad ukazał się w "Weekendzie" na gazeta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz