sobota, 9 kwietnia 2016

Leśniczy: Niektórym brakuje wyobraźni. Ludzie w środku lasu rozpalają ognisko i robią grilla.

Zdobysław Czarnowski od 11 lat jest leśniczym leśnictwa Podrąbiona. Pod opieką ma 1650 hektarów lasu. W głuszy mieszka z żoną i dwiema córkami. - Jedynym punktem oświetlonym w okolicy jest moja leśniczówka. Jak wyłączę światło, zapadają egipskie ciemności - opowiada. Zwierząt się nie boi, już bardziej ludzi i tego, jak się zachowują.


Nie boi się pan mieszkać w leśniczówce w środku lasu?
- Absolutnie nie. Wiem, że las i zwierzęta zagrażają mi w niewielkim stopniu. Często wieczorami wychodzę do lasu i czuję się bezpiecznie. Prędzej jakiś człowiek mógłby mi coś zrobić, jednak tutaj ludzie rzadko się zapuszczają.
A co, jeśli wpadnie pan na wilka?
- Od pewnego czasu spotykam ślady po wilkach, ale samego wilka widziałem może ze trzy razy. Przebiegł przez drogę i zaraz się schował. Nie miałem powodu, żeby się go bać. Przypadkowo spotkany wilk nie dąży do konfrontacji z człowiekiem. Nie wiem, jak bardzo musiałby być zdesperowany, żeby mnie zaatakować.
Jakie zwierzęta najczęściej spotyka pan w lesie?
- Sarny, jelenie, dziki i sporadycznie łosia, chociaż na Kaszubach praktycznie go nie ma. Sarna jest raczej ciekawskim zwierzęciem, więc jeżeli się nie wykonuje jakichś gwałtownych ruchów, to ona lubi sobie popatrzeć, co tam obok niej przeszło. Jelenie nie są zbyt towarzyskie. Najczęściej spotykam je, jadąc samochodem, gdy przebiegają przez drogę. Podobnie jest z dzikami. Raz musiałem sprawdzić coś w młodniku i usłyszałem w pobliżu dosyć nieprzyjemne odgłosy. Wycofałem się, zostawiłem zwierzę w spokoju.

Trafił pan kiedyś na kłusowników?
- Zdarzyło mi się znaleźć zastawione wnyki. Kłusownicy chcieli złapać sarnę, ale w pułapce znalazłem martwego lisa. Śmierć w sidłach jest dla zwierzyny najgorsza. Jeżeli zwierzę zostanie schwytane za szyję, to udusi się w miarę szybko, ale gdy złapie się za nogę lub inną część ciała, a kłusownik nie ma nawyku, żeby często sprawdzać sidła, to biedne stworzenie może nawet tydzień być na uwięzi. Wtedy pada z głodu.
Czy dla człowieka sidła też są niebezpieczne?
- Wnyki nie są dla nas niebezpieczne, bo pętla zaciska się powoli. Takich kleszczy, jakie stosują w Stanach, na szczęście na naszych terenach nie spotkałem.
Na co musi pan uważać?
- Spacerując po lesie, patrzę pod nogi, żeby nie nadepnąć na żmiję, która może być zagrożeniem dla człowieka uczulonego na jej jad. Z kolei w górach koledzy leśnicy muszą uważać na niedźwiedzie. Jakaś locha z warchlakami też może chcieć nas pogonić. Jednak zwierzęta raczej wolą zostawić ludzi w spokoju. Na szczęście natura wyposażyła je w tak dobry słuch, węch i wzrok, że są w stanie wypatrzyć człowieka z daleka i go ominąć.
W nocy w lesie na pewno widać gwiazdy na niebie.
- W bezchmurne noce widać je bardzo wyraźnie, bo w pobliżu nie znajduje się żadna miejscowość, od której biłaby łuna. Do najbliższego sąsiada mam półtora kilometra, a do wioski ponad trzy. Jedynym punktem oświetlonym w okolicy jest moja leśniczówka i jak wyłączę światło, to zapadają egipskie ciemności.
Żona na początku obawiała się tego mroku, ale szybko się przyzwyczaiła. Tak samo nasze córki. Jedna ma 16 lat, druga 10. Możemy wieczorem pojechać do sklepu i one nie mają problemu z tym, żeby zostać same w leśniczówce. Wiedzą, że nie mogą otwierać nikomu obcemu drzwi.

A nie przykrzy się państwu życie z dala od innych ludzi?
- Na szczęście tak się dobraliśmy z żoną, że nie musimy w każdy weekend jechać na dyskotekę, imprezę czy iść na koncert. Jest nam naprawdę dobrze w tej naszej głuszy. Mieszkamy już tutaj dziesięć lat.
W tygodniu rzadko jestem sam. Od rana do popołudnia spotykam się z ludźmi kupującymi drewno, z robotnikami, z przewoźnikami drewna, a w weekendy z reguły ktoś z rodziny lub ze znajomych wpada, bo jednak przyjazd do leśniczówki dla ludzi z zewnątrz jest atrakcją. W sumie na odcięcie od świata nie narzekamy, a nawet jeśli mamy spokojną końcówkę tygodnia i nikogo nie widzimy, to jest naprawdę przyjemnie. Czasem śmieję się, że urodziłem się na wsi, mieszkałem na wsi, a potem wylądowałem w lesie.
Czy to był przypadek?
- Przyroda zawsze mnie interesowała. Lubiłem chodzić po polach, lasach i łąkach. Leśnikiem postanowiłem zostać już w drugiej klasie podstawówki. Wtedy też miałem pewne wyobrażenie o pracy leśnika. Wydawało mi się, że jest to pan ubrany na zielono, w kapelusiku z piórkiem, który chodzi po lesie, patrzy na drzewa, głaszcze sarenki, ptaszki mu na ręce siadają i ćwierkają.

Pewnego dnia brat mi powiedział, że jako leśnik będę musiał każdego ranka liczyć drzewa w lesie. Następnego dnia poszedłem do pobliskiego zagajnika i policzyłem drzewa z rozróżnieniem na gatunki. Dopiero później babcia mnie uświadomiła, że leśnik nie ma pod opieką tylko jednego skrawka lasu, lecz ponad tysiąc hektarów i nie jest w stanie codziennie tego robić.

Od razu dostał pan swoją leśniczówkę?
- Po technikum leśnym dostałem się do pracy w nadleśnictwie. Musiałem odbyć staż, który zakończył się egzaminem. Potem zostałem przyjęty na stanowisko podleśniczego. Przepracowałem tak kilka lat i nabrałem praktyki. Dopiero wtedy byłem przygotowany do objęcia leśnictwa.
Jak duże jest pana leśnictwo?
- Obejmuje 1650 hektarów. Jest drugim co do wielkości w moim nadleśnictwie. Jeden sąsiad mnie przegonił chyba o 15 hektarów. Z reguły leśnictwo ma powierzchnię od 1200 do 1800 hektarów. Wiele zależy od ukształtowania terenu i od tego, czy lasy są w jednym kompleksie, czy rozczłonkowane. Niektórzy moi koledzy mają ponad trzydzieści kompleksów leśnych, do których trudno jest im dojechać, bo są rozsiane po polach. Bogu dzięki, dostałem leśnictwo w jednym kawałku.
Nadzoruje pan duży teren. Nie zdarzyło się panu zgubić w lesie?
- Na początku mojej pracy miałem awarię lamp w samochodzie i trochę zabłądziłem, bo drogę oświetlał mi tylko księżyc. Dzisiaj wszystkie drogi znam na pamięć.
Natomiast spacerowicze czasem się gubią i zdarzają się śmieszne sytuacje. Pewnej letniej niedzieli nad ranem usłyszałem dzwonek do drzwi. Otwieram, a tam stoją młody chłopak z dziewczyną. - Dzień dobry, czy może pan powiedzieć, gdzie znajdziemy drogę na Litwę? - zapytał po rosyjsku. To był początek używania nawigacji.
Na rowerze też pan po lesie jeździ?

- Początkowo bardzo często jeździłem. To były czasy, kiedy leśniczy wyjeżdżał do pracy i zostawiał kartkę na drzwiach leśniczówki, informując, gdzie się znajduje. Jeśli ktoś nie umówił się wcześniej, to całował klamkę. W dobie telefonów komórkowych jest inaczej. Niespodziewanie dzwoni przewoźnik: - Panie leśniczy, ja bym za godzinkę u pana po drewno był, bo jestem niedaleko.

Czy kontakt z przewoźnikami drewna należy do pana obowiązków?
- Moim głównym obowiązkiem jest nadzór nad drwalami, żeby wycinali drzewa, które im wskażę i w określonych miejscach. Muszą drewno odpowiednio przygotować, abym mógł je pomierzyć. Następnie przyjmuję drewno na stan, sporządzam dokumentację płacową dla robotników i wydaję drewno nabywcom. Najczęściej nie mam kontaktu z kupcami, a właśnie z przewoźnikami, którzy im je dostarczają.
Jestem również odpowiedzialny za hodowlę lasu. Zajmuję się nadzorem nad prawidłowym sadzeniem drzew, ich pielęgnowaniem, sprawdzam, czy sadzonek nie zżera jakiś owad lub nie atakuje grzyb. Moją pracę planuję z wyprzedzeniem. Niedługo muszę sporządzić plan przyszłorocznych cięć drzew. Jak to się skończy, to będę musiał pomyśleć nad kolejnymi etapami pracy, np. policzyć, ile budek dla ptaków powinienem wywiesić zimą.
Jakie drzewa przeznacza się na wycinkę?
- Te, które już osiągnęły swój wiek dojrzały, czyli mają około stu lat. Po ich wyselekcjonowaniu tnie się las pasami. Robimy też przecinki pielęgnacyjne pomiędzy drzewami. Wycięta powierzchnia musi dwa lub trzy lata odpoczywać, bo świeżo ścięte pniaki zasiedla owad szeliniak, który składa jaja właśnie na pniakach i na korzeniach. Jeśli posadzilibyśmy od razu świeże drzewka sosnowe, to miałby niezłą wyżerkę. Ten owad potrafi nawet trzy hektary lasu zjeść, stąd okres ochronny.
Czy zdarzają się nielegalne wycinki drzew?
- Spotkałem się z tym w poprzednim leśnictwie. Byłem młody i głupi, więc podszedłem do czterech facetów, którzy ścinali nielegalnie drzewa, i się z nimi kłóciłem. W końcu wygrałem, ale jak tylko odjechali, to sobie zdałem sprawę, że mogli mi wlać. Gdybym dzisiaj był w podobnej sytuacji, to zadzwoniłbym od razu na policję lub po straż leśną.
Co najbardziej lubi pan w swojej pracy?
- Jednym z największych jej atutów jest to, że nie widzę na co dzień mojego szefa. Jestem sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Mam pracę do wykonania i jeśli czegoś dzisiaj nie zrobię, to jutro będę miał dwa razy tyle zajęć.
Poza tym nie muszę przychodzić do biura o siódmej i siedzieć za biurkiem do piętnastej. W pewnych okresach mam nienormowany czas pracy. Zdarza się, że wracam do domu o dwudziestej pierwszej lub wstaję nad ranem, bo akurat spryskujemy lasy, żeby je uchronić przed szkodnikami. Jeśli przyjdzie susza i jest trzeci stopień zagrożenia pożarowego, to mogę dostać komunikat z nadleśnictwa, że nie wolno mi opuszczać miejsca zakwaterowania.
Jednak w ogóle mi to nie przeszkadza. Moim córkom też podoba się, że cały czas przebywam  blisko natury i mam aktywną pracę. Starsza chce zostać weterynarzem, ale może młodsza pójdzie w moje ślady? Zobaczymy.

Czy w pana leśnictwie miały miejsce pożary?
- Miałem już trzy pożary. To były podpalenia. W jednym wypadku chyba jacyś chłopcy próbowali palić papierosy. Najpierw chrusty stanęły w płomieniach, a potem pożar rozprzestrzenił się w lesie. Na szczęście ogień objął małą powierzchnię.
Gdzie spacerujący po lesie ludzie nie powinni zaglądać?
- Mamy różne strefy ochronne dla ptactwa, tj. dla bielików.  Przy dużym zainteresowaniu gapiów ptaki mogłyby porzucić lęgi. Dlatego nie informujemy, gdzie mają gniazda. O tym wiemy tylko my i służby przyrodnicze. Niedawno poszedłem sprawdzić, czy już przyleciały i zobaczyłem, że zaczęły dokładać do gniazd gałęzie. Później będę je tylko z daleka z lornetką obserwować. Natomiast delikwentów, którzy nie powinni tam przebywać, a jednak są, delikatnie wypraszam, nie tłumacząc, o co chodzi, bo zdarzają się kradzieże jaj i piskląt.
Niektóre młodniki, czyli najmłodsze drzewostany, grodzimy, aby nie zniszczyły ich zwierzęta, ale często po jakimś czasie okazuje się, że siatka jest rozcięta, bo ludzie chcą poszukać tam grzybów i jagód. Jesienią niektórym brakuje wyobraźni. Zdarza się, że w środku lasu rozpalają ognisko i robią grilla, na którym pieką kiełbaskę.
I zostawiają śmieci.

- W moim rejonie już nie spotykam śmieci po budowie, opróżnionych koszy i wyrzuconych niepotrzebnych rzeczy z domu. Jednak nagminnie wpadam na pojedynczą butelkę, papiery, opakowania po ciastach i chipsach. Zastanawiamy się z kolegami, dlaczego ludziom chce się nieść pełne butelki piwa i innych napojów do lasu, ale mają problem, żeby zabrać z powrotem szkło czy puszkę? „Hitem” ostatnich dwóch lat są puszki na gałęziach.

Spacerowicze dziwią się, gdy zwraca im pan uwagę?
- Oczywiście. Część osób wie, że postąpiła niedobrze, ale niektórzy mnie nie rozumieją. Na szczęście jest coraz większa świadomość, że należy dbać o lasy. Pomaga nasza edukacja. Z 450 nadleśnictw w Polsce około 140 prowadzi strony i profile na Facebooku. Nasz profil w Kościerzynie, którego jestem administratorem, ma ponad 5 tysięcy fanów. Pod koniec grudnia ruszyliśmy z profilem głównym Lasów Państwowych i już śledzi nas ponad 14 tysięcy osób. Tam informujemy o tym, co dzieje się w lesie, jak należy się zachowywać. To jest też płaszczyzna do dyskusji z tymi, którzy są negatywnie nastawieni do naszej pracy, bo przeszkadza im, że wycinamy drzewa.
I co pan im mówi?
- Proszę, żeby rozejrzeli się po swoim domu i zobaczyli, ile mają produktów z drewna -  drewnianą podłogę, drzwi, okna. Jeśli jest to dom jednorodzinny, to zapewne konstrukcja też jest drewniana. Prawdopodobnie posiadają jakieś książki. Może niektórzy czytają gazety. Część osób ogrzewa drewnem dom, bo mają piece i kominki. Trzeba przejrzeć na oczy i zobaczyć, ile my tego surowca na co dzień używamy. Ludzie mają wyobrażenie o drewnie takie, jak o mleku. Myślą, że ono jest z kartonika, a drewniana szafka ze sklepu. Żeby drewno pozyskać, trzeba wyhodować drzewa i w pewnym momencie je wyciąć. Jednak pomimo że wycinamy lasy, to ich w Polsce nie ubywa. Wręcz przeciwnie. Cały czas zalesiamy nieużytki rolne, na których już nie można gospodarować.
Jak pod tym względem wypadamy na tle innych krajów w Europie?
- Skandynawowie mają największą powierzchnię leśną, ale my jesteśmy w połowie rankingu, jeśli chodzi o zalesienie. Nie mamy się czego wstydzić. Naszym obowiązkiem jest, żeby na każdą wyciętą powierzchnię znów powrócił las.

Część leśników dogląda też lasów, które należą do osób prywatnych, najczęściej z dziada pradziada. Ci ludzie mają do lasu duży szacunek. Rzadko się zdarza, żebyśmy musieli interweniować, bo ktoś wyciął swoje drzewa i nie zamierza sadzić nowych lub przeciął las zbyt intensywnie.

Widzi pan różnicę w podejściu do przyrody ludzi z miasta i ze wsi?
- Istnieją różnice, i to duże. Ludność wiejska podchodzi do lasu użytkowo. On pomaga im się utrzymać. Daje drewno na opał, grzyby i jagody, które podreperują domowy budżet. Oni mają więcej wyrozumiałości dla naszej pracy. Wiedzą, że przychodzi czas, że trzeba wyciąć kawałek lasu, ale za chwilę zostanie założona uprawa i wszystko wróci do normy. Ludzie z miasta lubią las, bo on pomaga im się zrelaksować. Im wycinki przeszkadzają, widok pniaków po wycięciu burzy ich ład.
A czy pana przyroda też relaksuje?
- Jak najbardziej. Podenerwuję się na naszych pracowników, ale pochodzę po lesie i się wyciszam. Można nabrać dystansu do życia, obserwując naturę, bo daje nam do zrozumienia, że nie możemy wszystkim sterować. Chłopaki, mnie nie przeskoczycie, wiem, co jest lepsze - zdaje się mówić.
Kiedyś wydawało mi się, że skoro mam kawałek dobrej gleby, to pomiędzy sosny wsadzę trochę buka i stworzę oazę bukową. Przez rok, dwa lata te drzewa rosły, a teraz się śmieję, że mają tyle wzrostu, ile mają lat. Buki wegetują. Poprzedniej wiosny pojawiły się na nich ze dwa, trzy listki.
Wiosną ma pan dużo pracy.

- To moja ulubiona pora roku, bo zaczyna się ruch na podwórku. Wracają stali lokatorzy - szpaki i pliszki. W tym roku zasadzę ponad 150 tysięcy sadzonek sosny, kilka tysięcy brzozy i kilkaset świerka. Każdy rodzaj lasu ma określoną glebę i wilgotność. U mnie są piaszczyste tereny i najczęściej wysadzam sosnę.

Czy postęp technologiczny ułatwia panu pracę?
- Na pewno ma wpływ na to, jak pracujemy. Kiedyś bardzo popularne było żywicowanie drzew [nacinanie ich w celu uzyskania żywicy - przyp. red.], ale żywica naturalna około 20 lat temu została zastąpiona przez sztuczne substancje. Coraz częściej wchodzą do nas kombajny Harwestery do ścinania drzew i powoli wypierają drwali z pilarkami ręcznymi. Drwale zawsze będą potrzebni, ale maszyny wykonają za nich część pracy.
Zdarzały się wypadki przy pracy?
- Raz drwal nogę sobie zahaczył piłą i trzeba go było szybko zawieźć na pogotowie. Inny nie zauważył, że na ścinanym drzewie było gniazdo szerszeni i go pożądliły. Podziwiam ich, bo jak jest upał, to oni muszą pracować w kaskach i długich spodniach. Nie wiem, jak oni to robią. Ja, chodząc po lesie w krótkim rękawku, cierpię od gorąca. Dlatego też czasami, żeby było im łatwiej, zaczynamy pracę przed wschodem słońca.
Najniebezpieczniejszą sytuacją dla mnie było, kiedy piorun trafił w świerk tuż przy leśniczówce i  drzewo zaczęło płonąć. Było stare, wypróchniałe w środku i straż nie mogła go ugasić. Musiałem zwołać brygadę drwali, aby ścięli świerk, żeby nie zawalił się na nasz dom. Na szczęście leśniczówka jest z czerwonej cegły. Wybudowali ją jeszcze Prusacy za pieniądze z wojny prusko-francuskiej. Zresztą wiele im zawdzięczamy. Właśnie oni zorganizowali służby leśne na naszym terenie, bo lubili mieć wszystko pomierzone i poważone. Zabór rosyjski też miał swoich leśników. Z tamtych czasów zachowały się całkiem dobre mapy, z których korzystamy do dziś.
Pracuje pan już w leśnictwie ponad 20 lat. Czy las pana zmienił?
- Na pewno muszę żyć w zgodzie z rytmem natury, nie mam innego wyjścia. Wiosną szykuję drewno na opał, bo jak w piecu nie napalę, to będę mieć zimno. Zimą muszę podwórze odśnieżyć. Czasem też komórka nie łapie sygnału.
Jednak najtrudniejsze jest dla mnie robienie zakupów. Najbliższy sklep mam trzy kilometry od leśnictwa. Wracam do domu z artykułami spożywczymi i przypominam sobie, że cukru nie kupiłem. Niestety, nie wyjdę za róg i nie zrobię zakupów w osiedlowym sklepiku. Muszę wsiąść na rower lub do samochodu i znowu ruszyć przez las do tego sklepu.

 Zdobysław Czarnowski. Ma 43 lata. Pochodzi z Kaszub. Mąż Moniki i ojciec dwóch córek. Od 21 lat pracuje w leśnictwie. Od 11 lat jest leśniczym leśnictwa Podrąbiona w Nadleśnictwie Kościerzyna. Jest współadministratorem profilu Nadleśnictwa Kościerzyna oraz profilu głównego Lasów Państwowych na Facebooku. Interesuje się kaszubszczyzną, historią, przyrodą i trochę fotografuje.

Wywiad ukazał się w Weekendzie na gazeta.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz