piątek, 8 lipca 2011

Zawód: fotoreporter. Chris Niedenthal

Zima 1981 r. Początek stanu wojennego. Nad wejściem do warszawskiego kina "Moskwa" tytuł filmu: "Czas Apokalipsy" Coppoli. A obok kina transportery opancerzone. To słynne zdjęcie, symbol stanu wojennego, obiegło cały świat. Zrobił je z ukrycia Chris Niedenthal.

Pracował dla najbardziej znanych gazet: "Newsweeka", "Time`a", "Der Spiegel", organizuje własne wystawy. Utrwala w obiektywie momenty historyczne dla Europy i świata, ale też zwykłych ludzi. Wszystkim zdjęciom nadaje specyficzne piętno.
- Od dziecka czułem wewnętrzną potrzebę zapisywania, zatrzymywania w czasie, dokumentowania tego, co widzę dookoła - mówi. - Fotografia najpierw była moim hobby, potem stała się pasją, wreszcie zawodem i jedynym sposobem na życie. Nie mam czasu na nudę, poznaję kraj, świat, ludzi. Jestem wolny, nieskrępowany przez żadne nakazy.



"Sąsiadka"

Chris Niedenthal jest otwarty i pogodny. Wygląda na czterdziestolatka, choć skończył 53 lata. Dobrze zbudowany, płowe włosy, broda. Nie lubi mówić o sobie. Po co? To nie on się liczy, lecz zdjęcia, które robi, ludzie, których pokazuje, ulotne sytuacje, które łapie i zatrzymuje. Fotografia nie jest dla niego sztuką, lecz świadectwem. Nie uważa się za artystę. Jest po prostu fotografem.

Umie się śmiać ze swojego zawodu. Dwa lata temu "Gala" wysłała go na olimpiadę zimową do Salt Lake City. Bawił go widok kolegów, którzy podczas wręczania medali dla dobrego ujęcia zwycięzców klęczeli na dywanikach rozłożonych na lodzie. "Niczym w kościele" - pomyślał i zrobił im zdjęcie.
Na olimpiadzie spotkał Lecha Wałęsę.

1980: Wałęsa

- Nic się nie zmieniasz. Całe życie robisz to samo - żartował były prezydent - Bierz przykład ze mnie: byłem elektrykiem, prezydentem...
Z Wałęsą jest na "ty". Towarzyszy mu od początku. Kiedy w 1980 r. zaczął się strajk w Stoczni Gdańskiej, był pierwszym zagranicznym fotoreporterem wpuszczonym na jej teren. Drugiego dnia strajku on i angielski dziennikarz Michael Dobbs z duszą na ramieniu podeszli pod bramy stoczni. Robotnicy wpuścili ich, ale postawili warunek: żadnych zdjęć! Zaprowadzili ich do sali BHP, gdzie trwały rozmowy z dyrekcją stoczni. Tam po raz pierwszy zobaczył Wałęsę - faceta z wąsami, długo nie mógł zapamiętać jego nazwiska. Czuł złość, bo wiedział, że jest świadkiem historycznego momentu, a nie mógł robić zdjęć. Wstał i zaczął "cykać" zza pleców dyrektora stoczni. Nikt nie zareagował. Potem chodził po całej stoczni i fotografował robotników. Jedno ze zdjęć oddaje atmosferę strajku: grupa robotników śpi na trawie. Wyglądają jak zabici.

1961: pierwszy aparat

Pierwszy aparat: Kodak Starmite, dostał od ojca w nagrodę za zdany egzamin. Miał wtedy jedenaście lat i chodził do angielskiej szkoły w Londynie.
W tym mieście się urodził. Jego rodzice należą do polskiej emigracji wojennej. Poznali się w 1947 r. w Anglii. Ojciec, przed wojną prokurator w Wilnie, pracował w brytyjskim ministerstwie oświaty. Matka przedtem pracownica Polskiej Agencji Telegraficznej na obczyźnie zajęła się domem. Języka i literatury Polski młody Niedenthal uczył się w szkółce sobotniej.



- Ojciec zawsze krzyczał, kiedy ze starszą siostrą rozmawialiśmy w domu po angielsku - wspomina. Po raz pierwszy do Polski przyjechał z rodzicami latem '63. Gdy podrósł, sam przyjeżdżał tu na wakacje. Wsiadał w pociąg i jeździł na Mazury, nad Bałtyk, w góry. W kieszeni miał 25 funtów i czuł się bogaty.
- Uwielbiam polskie morze, piaszczyste plaże - rozmarza się - Kiedy jestem w Egipcie czy na Krecie, mówię, że wolałbym być w tej chwili na Helu. Skończył w Londynie trzyletnie studia fotograficzne, choć dziś uważa, że fotografowania można nauczyć się samemu: Wystarczy poznać technikę, reszta to praktyka. Najważniejsze to kochać i czuć to, co się robi.
Aby zarobić na lepszy sprzęt, imał się różnych zajęć. Przed Bożym Narodzeniem pracował jako listonosz. Sortował i roznosił listy. Ludzie w okresie przedświątecznym byli bardziej hojni - zawsze wpadło mu coś do kieszeni.
W 1973 r. przyjechał do Warszawy za dziewczyną, którą poznał w Anglii. Miłość się skończyła, ale on został.
- Miałem paszport angielski i lepiej mówiłem po angielsku niż po polsku, ale nie czułem się Anglikiem - mówi - Doszedłem do wniosku, że skoro jestem Polakiem, powinienem zamieszkać w Polsce, mimo trudnej sytuacji politycznej i gospodarczej. Do ojczyzny ostatecznie przekonali go młodzi ludzie.
- W przeciwieństwie do młodzieży angielskiej, która nie musiała się o nic troszczyć, na czymś im zależało - mówi - Dzisiaj niestety tej woli walki Polakom brakuje. Młodzi stają się równie bezmyślni jak ich rówieśnicy na Zachodzie.
Mimo to Polaków uważa za myślących i jest to jeden z powodów, dla których nie mógłby mieszkać poza Polską. I chociaż czasem trudno ten kraj kochać, to jak twierdzi: Im uczucie jest trudniejsze, tym trwalsze.
- W moim "hipisowskim" pokoleniu określenie "porządny człowiek", "kochać Polskę", nie pasowało do żadnego z moich znajomych - mówi jego przyjaciel Marek Miller, reporter. - Pierwszą osobą, o której mogłem tak powiedzieć, był Krzysiek. Polska jest dla niego natchnieniem. Widzi w Polsce to, czego inni nie widzą.

1978: Papież

Był ranek, 17 października, kiedy dojechał do Wadowic. Ksiądz Edward Zacher wyciągnął grubą księgę parafialną i wpisał, że tego dnia kardynała Karola Wojtyłę wybrano na papieża. Chris Niedenthal uwiecznił ten wpis, który jego zdaniem był symbolicznym początkiem historii Polski. Od momentu wyboru papieża zainteresowanie Polską na świecie wzrosło. "Newsweek" zaczął szukać anglojęzycznego fotografa z Polski i wybór gazety padł na Niedenthala. Pracował dla redakcji do 1984 r., potem przeszedł do "Time`a".

Pierwszym materiałem dla "Newsweeka" były zdjęcia "nielegalnych" kościołów. Komunistyczne władze nie chciały wydawać pozwoleń na ich budowę, więc ludzie budowali kościoły w stodołach - solidne, z cegły. Potem stodoły rozbierali, a w ich miejscu stały kościoły, z którymi biurokraci nie mogli już nic zrobić.
Niedenthal mówi, że nie angażuje się w politykę i w religię, bo tylko tak może być wiarygodny. Innego zdania jest Marek Miller: Jego zdjęcia są tylko pozornie obiektywne. Chris nie tylko fotografował przemiany w Polsce, ale zdecydowanie stanął po stronie opozycji.



Podczas pierwszej pielgrzymki papieża do Polski w 1979 r. Niedenthal zrobił zdjęcie dziewczynce w chwili, gdy Jan Paweł II brał ją na ręce. Ukazało się w "Newsweeku". Po latach rodzice rozpoznali swoją córkę w specjalnym wydaniu "Vivy" o papieżu. Z odnalezioną Karoliną Grabowską fotograf spotkał się w zeszłym roku, aby zrobić o niej reportaż. Był wzruszony.
- Ta dziewczynka jest symbolem współczesnej Polski, bo wszystkie przemiany ustrojowe miały miejsce za jej życia - mówi.

1982: kto przemyci te slajdy?

W stanie wojennym jeździli po ulicach czerwonym golfem, prowadził szwagier Niedentahla, który miał błyskawicznie dodać gazu, gdyby trafili na zomowców. Robił zdjęcia z okien mieszkań przerażonych znajomych. Fotografował przechodniów, którzy często brali go za ubeka. Teraz musiał te zdjęcia wysyłać za granicę. Nie chciał wywozić ich sam, bo bał się, że władze nie wpuszczą go z powrotem. Wpadł na desperacki pomysł: poszedł nocą na Dworzec Gdański, skąd odjeżdżał pociąg do Berlina. Było tuż przed godziną policyjną. Chodził od przedziału do przedziału pytając, czy ktoś zgodzi się przewieźć slajdy. Ludzie się bali, bo wcześniej TV wyemitowała film o tym, jak zatrzymują w pociągach ludzi za przewóz zakazanych zdjęć. W końcu zgodził się wziąć filmy niemiecki student. Niedenthal dał mu adres redakcji "Newsweeka" w Bonn. Student przekazał slajdy.

1989: mur berliński i majtki na lufie czołgu

Kiedy obalano mur berliński, NRD-owscy żołnierze stali na nim bez ruchu, ignorując zaczepki przechodniów. Później na tym samym miejscu usiadła młodzież i piła szampana. W Pradze, po "aksamitnej rewolucji" jakiś dowcipniś przemalował na różowo czołg-pomnik ku czci żołnierzy radzieckich, a na lufie powiesił majtki. Przy szosie na Hel na znaku "zakaz wjazdu" ktoś namalował podobiznę prezydenta Jaruzelskiego.
Niedenthal wszędzie tam był i robił zdjęcia dla "Time'a". W 1987 r. zamieszkał z żoną i synem w Austrii, bo w Wiedniu mieściło się biuro "Time'a" na Europę Wschodnią i Związek Radziecki. Raz, dwa razy w tygodniu wyjeżdżał za granicę. Podążał tropem Gorbaczowa. W 1989 r. pojechał za nim do Chin. W Pekinie tysiące studentów okupowało plac Niebiańskiego Spokoju. Fotografując ich euforię nie przypuszczał, że dwa tygodnie później wojsko zmasakruje czołgami demonstrantów.

1993: "mokra cela"

W 1993 r. Niedenthal dostał polskie obywatelstwo, powrócił na stałe do kraju i zaczął pracować dla polskich tytułów. Dla "Marie Claire" przygotował fotoreportaż o kobietach odwiedzających swoich mężczyzn w łowickim więzieniu. Jak w większości zakładów karnych, jest tam pomieszczenie potocznie nazywane "mokrą celą". W nagrodę za dobre sprawowanie więzień może spędzić tu nieco czasu ze swoją ukochaną. Wchodząc, oczywiście za zgodą obojga, do "mokrej celi", Niedenthal zawsze uprzedzał, że po kilku minutach wyjdzie.
- Ja tu jeszcze jestem! - kiedyś głośno zaznaczył swoją obecność, gdy jeden z więźniów zaczął obmacywać swoją dziewczynę w zaawansowanej ciąży.

Kuzynka Niedenthala ma 19-letniego syna Michała, sparaliżowanego po zapaleniu opon mózgowych. Nie chodzi, nie słyszy, nie mówi, nie widzi, a mimo to uczy się w specjalnie przystosowanej szkole w Hamburgu. Przed kilku laty uczniowie wystawili dwugodzinne przedstawienie "Snu nocy letniej" Szekspira. Każde dziecko miało w nim do zagrania swoją rolę, także Michał. Niedenthal zza kulis fotografował młodych aktorów. Był to temat na kolejną po "Tabu - portrety nieportretowanych" wystawę poświęconą ludziom niepełnosprawnym.
- Kiedy upadł komunizm, zająłem się niepełnosprawnością - mówi. - Bo rodzice tych dzieci codziennie podejmują walkę z chorobą, tak jak Polacy walczyli kiedyś o własną tożsamość.

2002: sąsiedzi

W 2001 r. razem z Tadeuszem Rolke, fotografem i przyjacielem, Niedenthal jeździł po starych, pożydowskich miasteczkach w Polsce. Towarzyszyła im mała Wietnamka, Maja. Robili jej zdjęcia na tle tego wszystkiego, co pozostało po żydowskiej kulturze. Z tych materiałów w sześćdziesiątą rocznicę tragicznych wydarzeń w Jedwabnem, powstała wystawa, której pomysłodawcą był Rolke. Zatytułowali ją " Sąsiadka" - z dwóch powodów. Po pierwsze dziewczynka, która z założenia miała nie być ani Polką, ani Żydówką, jest sąsiadką z bloku Tadeusza Rolke. Po drugie jest to nawiązanie wprost do głośnej książki Tomasza Grossa "Sąsiedzi" i filmu Agnieszki Arnold pod tym samym tytułem, w której opisał wymordowanie Żydów w Jedwabnem w 1942 r. m.in. przez polskich sąsiadów.
Wszystkie zdjęcia były czarno-białe. - Jak długo trzeba się uczyć, żeby zrobić taką wystawę - zapytała Niedentahla pewna dziennikarka. - Trzydzieści lat - odparł.
Niedenthal nie uznaje pozowanych sesji, chcę utrwalać spontaniczne reakcje ludzi, dlatego nigdy nie pyta ludzi o zgodę na ich sfotografowanie, co prowadzi często do zabawnych sytuacji. Kiedyś w moskiewskiej cerkwi staruszek zaczął go bić za robienie zdjęć podczas mszy. Gdy fotografował hamburską paradę gejów i lesbijek, jedną ręką trzymał się ciężarówki, a w drugiej miał aparat i nie mógł zareagować, gdy jakiś chłopak zaczął go obmacywać.

Żona Niedenthala Karolina, germanistka i tłumaczka, od kilku lat prowadzi własną agencję nieruchomości. Dwudziestosześcioletni syn Filip tak jak ojciec ukończył uczelnię w Londynie - dziennikarstwo mody i jak kiedyś ojciec wrócił do Polski. Jest dziennikarzem, pisze o modzie dla "Vivy".
- Nie omijam żadnej okazji, by zrobić zdjęcia - mówi. - Na każdy rodzinny wyjazd zabieram ze sobą aparat. Nie mam innego pomysłu na życie i nie umiałbym zrezygnować z pracy, mogę jedynie zwolnić tempo. Jeśli fotograf w pewnym momencie przestaje robić zdjęcia, to znaczy, że jego powołanie nie było silne.

2004: historia zatacza krąg

Kilka dni temu ukazał się album Niedenthala "Polska Rzeczypospolita Ludowa. Rekwizyty", zawierający około 130 zdjęć z lat 70. i 80. Jest to przewodnik z przymrużeniem oka po komunizmie. Zdjęcia, w większości kolorowe, przedstawiają absurdy codziennego życia w PRL-u.
- Marzyłem o takim albumie od 1989 r. Teraz, gdy weszliśmy do Unii Europejskiej, jest właściwy moment na publikację. Chciałem z lekkim uśmiechem pokazać jak żyliśmy przez kilkadziesiąt lat. Większość zdjęć nie była nigdzie pokazywana, przypomniałem sobie o nich i wyjąłem z dna szuflady. Cieszę się, że po 20 latach zyskały inną, symboliczną wymowę.

Tekst ukazał się w "Zwierciadle", 2004

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz